Go To Project Gutenberg

czwartek, 22 października 2009

Giełda i złoto. Spojrzenie od fundamentu piramidy

Dzięki Jarkowi mamy otwierający oczy graf, który tłumaczy lepiej od tysiąca słów. Ale od początku. Mamy teraz moment decydujący o dziwnej benkowej hossie. Będzie głębokie odbicie, czy płytkie, dalszy marsz w górę, czy kiszenie i zwałka z odbiciami. Pytanie niebagatelne, prawda?

Mamy kilku głównych aktorów: lolar, Benek, giełda, obligacje, gospodarka, surowce i złoto. Wbrew wbijanemu do łbów przesądowi, że barbarzyński relikt jest zwykłym świecidełkiem, przesądni centralnie bankierzy najbogatszych państw świata trzymają w tym relikcie nadal lwią część swoich rezerw monetarnych (a nie surowcowych). W związku z kryzysem rozpętała się z drugiej strony wręcz histeria ogromnej hossy na złocie. Spójrzmy zatem dziś od strony fundamentu (rezerwy stanowią podstawę kreacji pieniądza) i zastanówmy się, co dalej.

Co robi Benjamin

Benek w najlepsze szmaci walutę, zwaną wcześniej dolarem, a obecnie lolarem. Wszystkim naokoło opowiada, że co do polityki kursowej, to proszę pytać Tymona, czyli ministra skarbu. Big Ben zajmuje się centralnie kreacją lolara i tylko lolara. Wartość lolara do innych walut go nie interesuje, jego interesuje tylko stopa inflacji i stopy procentowe obligacji. Tymon zarzeka się w żywy chiński kamień, że kraj wielkiego wuja (Uncle Sam) prowadzi politykę silnego dolara. Mówi to z całkowitym spokojem, więc nadaje się na swoją funkcję, bo pewnie nawet powieka mu nie drży. Lolar tymczasem zalicza roczne minimum i - po korekcie - będzie zapewne dalej podążał do dołka w okolicy .625 (1,60 do euro). Słaby dolar jest niejako wymuszony przez pompowanie innych aktywów (giełda), w które wpuszczono tani państwowy kapitał ratunkowy, żeby zatkać przepastne dziury w kreatywnych bilansach banków. W ten sposób mastodonty bankowości, które na swej działalności operacyjnej splajtowały, utrzymywane są przy życiu w złudzeniu rentowności, zapewne z zamiarem przeczekania trudnego okresu. Zanim gruby schudnie, chudy umrze. I pewnie taki jest zamiar Benito i spółki, bo tani kapitał jest tylko dla swoich. Tymczasem realna gospodarka zdycha i dzięki temu rekiny mogą się do woli nażreć padliną. Redystrybucja kapitału.

Mamy puchnącą od taniego pieniądza giełdę i surowce. Im bardziej giełda idzie w górę, tym dolar jest słabszy, co nie powinno dziwić, bo przecież realna wartość akcji nie wzrasta, nie widać - poza palaczami green shoots - szalejącej koniunktury. Trudno nawet udowodnić, choć takie jest nasze przeczucie, że sprawcą szmacenia lolara jest pompowanie giełdy. W zasadzie to nie ma znaczenia, bowiem liczy się tandem, wartości względne. Skoro surowce drożeją, musi tanieć relatywnie dolar i odwrotnie. Drożeją śmieciowe akcje bankrutów, nazywane kapitałem, natychmiast zielony flaczeje.

Proces flaczenia będzie trwał dopóki nie zastrajkują nabywcy obligacji, pociągając długie stopy procentowe w górę, co natychmiast podniesie dolara. Oczywiście Benek bardzo tego nie chce, ale zezowaty widzi już oznaki podnoszących się kosztów pożyczkowych i - co gorsza - będą się one nasilać. Jak tu relacjonowałem przeciętna emisja tygodniowa obligacji wielkiego wuja z podpisem Tymona będzie w kilkuletniej perspektywie wynosić ok. 200 mld. Takich mas papieru świat jeszcze nie widział, więc doświadczenie będzie ciekawe. Z perspektywy bondów flaczenie lolara nie potrwa długo, najwyżej kilka miesięcy, potem restrykcyjne podwyżki stóp i żegnajcie giełdowe ekscesy.

Co robi złoto

Złoto w najlepsze goni coraz wyżej i na trwałe podniosło się powyżej poprzeczki 1050. Patrząc na inne aktywa, na przykład na giełdę, nie powinna ta zwyżka dziwić, bo od marca wartość złota w akcjach śmieciowych akcji amerykańskich nie wzrosła. Zatem opowieści o hossie na złocie - przynajmniej w porównaniu do akcji (ale także np. ropy) są mocno przesadzone. Wydaje się, że najzwyczajniej ktoś coś na chama pompuje (Benek dmucha NYSE), a wszystko inne odpowiednio do tego drożeje, czyli innymi słowy lolar się wobec tych aktywów dewaluuje. Istotnie, dewaluuje się także wobec innych walut, choćby odrobinę twardszych. Co widać w perspektywie? Ciekawe rzeczy.



Po pierwsze widać, że upadek giełdy w stosunku do pieniądza fundamentalnego trwa już od kilku lat. Jakkolwiek atrakcyjnie wykres by nie wyglądał w lolarach, w złocie giełda amerykańska znajduje się w zapierającym dech zjeździe, który doprowadził ją od szczytów z początku millenium na wysokości DJ INDU ponad 40 uncji do dzisiejszych 10. I owszem, Dow Jones Industrials dobił do 10500, złoto przeszło 1050.

Na wykresie można z łatwością przewidzieć kurs INDU za pół roku w wysokości 7,50. Policzmy zatem. Jeśliby giełda miała się nie zawalić (co w perspektywie obligacji jest raczej wątpliwe) i pozostać na dzisiejszym poziomie, złoto powinno kosztować 1400$. Jeśliby giełda spadła do racjonalnych poziomów ok. 6000-8000, złoto pozostałoby na niezmienionym poziomie. Jeśli jednak COmex pęknie (co niektórzy wykluczają) i złotko pofrunie sobie na przykład do 3000, INDU powinien wspiąć się na nowe szczyty w okolicach 22500! Kto powiedział, że jeep morgan obroni Comex choćby nie wiem co? Patrząc na desperackie naked shorty przecież sytuacja musi skończyć się wybuchem. Czy to musi być tragedia? Jak dla kogo. Spójrzmy na to od tej strony. Jeśli w wyniku paniki złoto osiągnie poziom 3000, nie powinno być mowy o bessie na giełdzie. Owszem, dolar się zeszmaci ostatecznie i za euro jankes będzie płacił dwóch waszyngtonów. Ale jaka piękna hossa! Jeśli tylko długie obligacje wytrzymają, złota hossa wcale nie musi być taka zła, po przeanalizowaniu wykresu może być nawet w planach. Czy zezowaty obstawia ten scenariusz? Nie, ponieważ bondy go zweryfikują, ale życie uczy pokory...
© zezorro'10 dodajdo.com
blog comments powered by Disqus

muut