Go To Project Gutenberg

czwartek, 31 grudnia 2009

No dobra! Jaka pogoda?



Po tych zamieszaniach i świątecznych dowodach prawdziwie humanistycznego zrozumienia, pokory i pokoju wewnętrznego, który jest - jak wiadomo Kołakowskiemu od profesury oraz każdemu robotnikowi od zawsze - testem na wiarę we własne przekonania, możemy przejść do prognozy pogody. Pewnie że jesteście ciekawi, kto by nie był. Nie nazwiemy tego prognozą na 2010 nie tyle przez skromność, co przez przekorę, bo ludziom wykształconym w czymkolwiek, choćby w warzywniaku na osiedlu, wiadomo od zawsze, że wszystkie tzw. scenariusze, plany i projekcje są jedynie mniej lub bardziej usystematyzowną próbą ogarnięcia chaosu.

Ktoś twierdzący że zna przyszłość jest idiotą. Nie szaleńcem, zapaleńcem ani nawiedzonym. Jest idiotą z fundamentalnej definicji przyszłości, która polega na pojęciu czasu. O ile sam czas, choć jest fundamentem całej fizyki, nie jest zdefiniowany - tu ukłon w stronę "święta" nowego roku - wszyscy ludzie, niezależnie od epoki, rasy i kultury, niezmiennie od zarania dziejów przyjmują za naturalny aksjomat czasu oraz jego jednowektorowego przebiegu. Czas istnieje, ponieważ jest konieczny do istnienia, kropka. Czas biegnie zawsze w jednym kierunku. Druga kropka. To nie jest mój wymysł, tylko fundament nowoczesnej nauki. Co to jest czas, dlaczego biegnie, czemu tylko w jedną stronę, nie wiadomo. Wierzymy że istnieje i powszechnie uznajemy to za oczywiste, tak dalece iż człowiek poddający w wątpliwość istnienie czasu byłby uznany za idiotę.

Czas po prostu jest. Nie pyta nikogo o zgodę, a wszystkie "naukowe" teorie, począwszy od Einsteina przymiarek do jednolitej teorii oddziaływań, przez kwantową, hiperprzestrzenie Minkowskiego i teorię superstrun, czas pozostaje niezbadanym aksjomatem. Istnieją silne przesłanki po temu, że jest ziarnisty jak papier ścierny, kwantowy, zatem "płynie w kawałkach", jednak nic nie istnieje bez niego, ba - nawet nie jest do pomyślenia. Nie można odwrócić biegu wypadków, choć równania falowe są symetryczne, cząstki elementarne doskonale do siebie pasują, tak jakby odbicia w lustrze... Jakby to co robisz, cofało się za lustrem w nieskończoność...

Czas, mimo iż jest fundamentalną jednostką fizyki, nie ma ani dowodu, ani innego fundamentu. Po prostu jest i ten aksjomat przyjęli wszyscy nobliści z pokorą, z braku czegoś lepszego. Jednak skoro czas już jest, jakkolwiek nieuprawniony i niedefiniowalny, przyjmowany w tej "nowoczesnej nauce" na wiarę, a priori, to znaczy że przyszłość jest nieznana, mój drogi Watsonie. Właśnie z arbitralnej, zdroworozsądkowej definicji czasu, który płynie. Jutro będzie jutro, a jeśliby było znane dziś, nie byłoby jutrem. Kto tego nie rozumie, jest idiotą, spytaj w warzywniaku. Twoja wiedza oraz intuicja dziecka są dokładnie tyle samo warte w tym punkcie. Sprawdź, pouczające doświadczenie. Spytaj, kiedy coś się stało, postaraj się wyobrazić, że było na odwrót, albo od końca do początku.

Tak oto doszliśmy do próby krótkiego oglądu przyszłości z właściwej perspektywy, a mianowicie nowoczesnego człowieka, którego nauka, cały jej fundament, jest jedną wielką zagadką. Nic na pewno nie wiadomo, z "naukową pewnością", nawet obowiązujące teorie są li tylko kiepskimi teoryjkami z braku czegoś lepszego, oparte na przeczuciu i kilku aksjomatach, które wcale nie muszą być prawdziwe, bo definicję prawdy logicy dawno temu wymienili na miedziaki, za które poszli z dziwkami na wino.

To co wiadomo na pewno, to że nic nie wiadomo na pewno. To jest definicja naukowa i logicznie ścisła wieku oświecenia.

Miało być o pogodzie, a nie filozofie o czasie, ktoś wytknie. Znowu błąd analityczny. Język jest zwierciadłem myśli, a w kilku językach słowiańskich z naszej grupy słowo "pogoda" kojarzy się z czasem, na przykład předpověď počasí. Prognozowanie i pogoda mają wspólne korzenie z czasem... Warto się nad tym głębiej zastanowić w święto pomiaru czasu. Jaka zatem będzie pogoda, jaki będzie czas?

W tym nastroju niepewności z prognozą pogody na przyszły rok zbiegł się remanent inflacja-deflacja, czekający od dłuższego czasu w postaci obrazków. Przejrzyjmy je.

Peak credit


Jak dyskutowałem tu wcześniej, świat pod wodzą amerykańskich banków, wiedzionych dekadą taniego pieniądza Grynszpana osiągnął szczyt kredytu. Tak jak podlewanie gór przez dwa tygodnie kończy się powodzią, tak i nasycanie gospodarki kredytem kończy się deflacją. Na początku deszcz pada, trawa rośnie, odżywają lasy. Powoli woda przenika ściółkę, glebę, jest związana między korzeniami krzaków i zaczyna przepełniać kałuże... To czas ekspansji kredytowej. Budujemy nowe drogi, mosty, samochody, mieszkania. Nasączamy gospodarkę. Ten etap minął w latach 2007-08.

Po pewnym czasie wszystko jest tak przemoczone, że nadmiar wody już nie wsiąka zupełnie. Spływa bezwładnie po zboczach. Dodawanie kredytu do systemu nie zwiększa jego wydajności. Tak jak w przypadku rekapitalizacji bankowych bankrutów - mimo wpompowania w nie miliardów i wręcz bilionów, ilość pieniądza w obiegu M2 się skurczyła. Niewiarygodne, ale prawdziwe. Benek drukuje, pieniądza na rynku ubywa, coś go podstępnie anihiluje. To czas, kiedy woda zaczyna przelewać się przez brzegi kałuż. Jesteśmy właśnie w tym momencie.

Tylko że czeka nas dalszy ciąg wypadków. Długotrwały deszcz obluzował glebę i spoistość gruntu, w dogodnych miejscach strużki wody wyżłobiły już małe koryta zbiorcze, którymi zaczynają płynąć coraz szersze strumienie. Pojedyncze strumyki zaczynają się łączyć w dogodnych miejscach styku w większe prądy.

W najbardziej nieoczekiwanym miejscu, gdzie zbiegną sie przypadkowe i strukturalne słabości, coś pęka, na przykład przewraca się drzewo, z podmytymi korzeniami. Zwalając się na bok odkrywa wielką dziurę która powoli wypełnia się błotem, aby po kilku godzinach przesączyć się przez skarpę i runąć w dół błotną lawiną, przerywając po drodze szosę, budynek szkoły, stację wody i zatrzymać się na ścianie muru oporowego zapory wodnej, która runie z kolei pod naporem gruzu i szlamu, przepełniona po brzegi. Niemożliwe? Bardzo możliwe. Tak rozpętała się pierwsza faza kryzysu. Banki centralne pod wodzą Benka szybko uzupełniły różnicę brakującego kapitału i wszystko pozornie wygląda stabilnie. Jednak pod powierzchnią grunt jest rozmokły i nie ma oparcia, pierwsze większe tąpnięcie grozi dalszą katastrofą. To jakby osunięcie gruntu w odcinkach.

Zwróć uwagę na wykładniczy przebieg krzywej długu. To nie jest parabola, hiperbola, ani inna -ola, to jest czysta żywa wykładnicza, jak z wykładu o procentach, jak z książki wycięta! I jeszcze jedno. Poprzednia wielka hossa, czyli lata '30 oraz następujący po niej krach, wygląda przy bańce millenijnej jak przedszkolak. Czy da się teraz reanimować tę bańkę, pompując jeszcze większą? Wykluczone. Nie ma takiej gospodarki. Zwróć uwagę, że wykres jest przeskalowany do aktualnego pkb w procentach, a nie w dolarach takich albo innych, z inflacją lub bez, z takimi lub innymi ozdóbkami. Wykres pokazuje stosunek bieżącego zadłużenia do bieżącej produkcji i od lat '80. ub wieku, po trzech dekadach miarę stabilnego zadłużenia, odpalił na fali destrukcji imperium sowieckiego i nieustannie pnie się w górę, w postępie wykładniczym. Następna stuletnia bania koniunktury (zwróć uwagę, że małe banieczki pośrednie typu hossa internetowa nie przerwały supercyklu) musiałaby mieć wielkość rzędu 10 pkb Stanów, a to znaczy np. 3 pgb (świata), więc takich przedsięwzięć/projektów nie ma (chyba że będzie zielona rewolucja światowa, kto wie, pierwsze kroki poczyniono). W każdym razie na dzisiejszym rynku obecna recesja jest ostatnia w serii ekspansji w tej konfiguracji świata, z dolarem w roli globalnej waluty, czyli światem Bretton Woods, dalej ten model nie pojedzie. Koniec podróży. Czas zmienić paradygmat. To jest namalowane na tym rysunku. Sztuka to potęga.

Piramida pieniądza kredytowego


Czarodzieje w centralnych bankach mówią, że banki zostały dokapitalizowane, kryzys został powstrzymany i teraz już tylko pod górkę. Zapominają dodać, że na dosłownie garstce kapitału kredytowego pierwszego stopnia (fundament piramidy) zbudowana jest cała góra pochodnych, kolejne warstwy piramidy kredytowej, z ostatnią rzędu kilkuset bilionów do tryliona! Owszem, większość z nich nigdy nie zostanie użyta, jednak biorą udział w obiegu finansowym i są rozliczane w pieniądzu. Dolar na dole piramidy i na górze piramidy co prawda nie ma takiej samej siły, bo bierze udział w transakcjach różnego rodzaju, ale to nadal ta sama jednostka. Jeśli pojawi się transakcja wiążąca te poziomy (upadłość banku, inna katastrofa), dolary z pięter górnych wymienią się z dolarami z dołu!

Kłopot w tym, że ta piramida jest niestabilna, bowiem jej trwanie zależy od nieskończonej ekspansji kredytu. Od chwili osiągnięcia szczytu w 2008 r. piramida znajduje się w mniej lub więcej kontrolowanym upadku. Więcej kapitału znika z górnych pięter, niż może pojawić się na piętrach dolnych z tego powodu, że kredyt na dole się kurczy. Znowu nie z powodu złośliwości bankierów, tylko z powodu likwidacji starych i niechęci do zaciągania nowych pożyczek na dole piramidy.

Bańka nieruchomości


Tani kredyt, jako ratunek na poprzednią recesję (hossa internetowa), napompował bańkę nieruchomości na świecie. Budował każdy, bo przecież domy nigdy nie tanieją (przynajmniej nie pierwszym właścicielom). Bańka nieruchomości dotarła nawet nad Wisłę i - o dziwo - spowodowała odwrót cen. Mimo nienasyconego rynku i lokalnej waluty Polska jest zaprzęgnięta do globalnego cyklu kredytowego. W Irlandii na przykład w szczycie hossy wskaźnik własności do wynajmu wynosił aż 2,62! Mieszkanie było dwa i pół raza droższe w wynajmie. Na tym tle Stany były i tak stosunkowo powściągliwe, ze szczytem na poziomie 1,70. Niemcy ze swoją weimarską nieufością kredytową przez ten czas spokojnie oscylowali w okolicach jedności, gdzie porównywalny dom można kupić i wynająć na podobnych warunkach. Warto zwróćić uwagę na moment załamania bańki - rok 2006. Jeśli ktokolwiek dziś mówi, że kryzys finansowy, rozpoczęty kredytem nieruchomości, był zaskoczeniem, to najwyraźniej liczy na twoją daleko posuniętą naiwność.

Majątek gospodarstw domowych USA


W oku cyklonu jest dzisiaj podstawa piramidy, czyli amerykański konsument, ten który był motorem wzrostu gospodarczego świata prze ostatnie ćwierćwiecze. To on kupował chińskie ciuchy i elektronikę, japońskie samochody i finansował kosztowne wojenki Busha. Ostatni rzut kredytowy to bańka nieruchomości, która pociągnęła rozpaczliwe zadłużenie do poziomu 375% PKB! Więcej kredytu gospodarka nie weźmie. Więcej wody w glebę nie wsiąknie. Więcej ciężaru koń nie pociągnie, więcej domów, samochodów, motorówek i wszystkiego innego amerykanin na dogodne raty nie kupi, choćby nawet miał ochotę. Niestety ochoty nie ma, bo koniunktura rzecz stadna i Kowalski więcej u Wiśniewskiego nie zarobi, niż Wiśniewski u Malinowskiego, chyba że pożyczy... Ano nie pożyczy, bo po co, jak Wiśniewski zwalnia.

Spójrz uważnie na rysunek. O ile ćwierć wieku temu poziom długu i zamożności gospodarstw domowych był zbliżony (choć zawsze dług był większy od majątku - to ważne!), to dziś dług Amerykanów dwukrotnie przewyższa majątek! Z funkcją wykładniczą i procentem składanym jeszcze nikt nie wygrał. Co z tego, że procent jest bardzo niski. O ile jest dodatni, choćby tylko odrobinę, pani z matematyki mówi, że funkcja jest rozbieżna do nieskończoności. Tak. To tylko kwestia czasu, aż procenty przewyższą kapitał i pochłoną wszystko. Cierpliwość jest domeną królów.

Amerykański konsument skapitulował przy poziomie długu 375% pkb i przestał ciągnąć wóz z odsetkami, bowiem ten jest zbyt ciężki. Skoro przestał ciągnąć, wóz się osuwa, piramida się kruszy, następuje deflacja. Jones spłacił/zredukował część długu, ale popatrz że dziesięciokrotnie więcej utracił swojego majątku! Czy w tej sytuacji może rzucić się w huraganowym akcie optymizmu po dalsze kredyty? Wykluczone. Obrazek mówi o totalnej, generacyjnej klęsce. Obecne pokolenie jest zaprogramowane na oszczędzanie, niskie zadłużanie, zrównoważony tryb życia. O ile Benjamin zrekapitalizował banki kwotą rzędu 1,5 bln dolarów, Jones stracił na kryzysie niespełna połowę swego majątku i jest bankrutem. Ma zobowiązania dwukrotnie przewyższające aktywa i nawet Benjamin mu tych brakujących sześciu bilionów długu (połowa pkb) nie wyczaruje. Ktoś powie - jak to, przecież Benek może wszystko. Owszem, może wszystko powiedzieć, czego ty zechcesz na klęczniku posłuchać. Jednak zdaniem handlarza pietruszką Benek nie może od Johnsona pożyczyć 6,30 bln (oczywiście z procentem), aby poratować splajtowanego Jonesa na kwotę 6,00 bln (bez procentu, zapomoga), bowiem musiałby na ten cel opodatkować obywateli Jonesa i Johnsona na kwotę 8,00 bln (biurokracja kosztuje), którzy roboty nie mają. Jedyne co może zrobić Benek to czarować do czasu, aż lawina nie ruszy i oto cała jego tajemnica czarowania. W międzyczasie co roku, jak okiem sięgnąć po dwa biliony nowego długu federalnego (1/8 pkb)!

Minister Rostowski to przy opalonym prezydencie jest skrajny pesymista i tradycjonalista. Ma rację, że na tym tle Polska będzie miała jeden z najniższych wskaźników długu w EU! Te buńczuczne hasła są niestety prawdziwe. Przepraszam zatem za krytykę ministra w starym roku. Obiecuję się poprawić w nowym. Rostowski-Skrzypek są o niebo lepsi od egzotycznego tercetu Obama-Bernanke-Geithner i to nie z powodów etnicznych. Niestety tylko w porównaniu do tego egzotyzmu (choć i mogło być gorzej, np. Zimbabwe) i do czasu, aż złotówka nie zostanie wciagnięta do kołchozu, bo wtenczas to będzie rządziła Angela i pan Weber. No ale cóż. Bądźmy sprawiedliwi. Realne ryzyko recesji (3R)- głównie za sprawą dobrego odbicia w Europie (albo braku załamania euro pod ciężarem peryferiów, co w końcu zostało zdetonowane przed świętami - tak tak, zdetonowane i to an chama przez Moody's), nie zmaterializowało się. Dzięki niech bedą za to wszystkim zasłużonym. Skromnie zauważmy, że nie było to zasługą aktywności Vincenta, lecz jej ostentacyjnym brakiem, albo pomimo, jak kto woli. Nie było też zasługą komentatorów, ani za ani przeciw Vicentowi. Było zasługą zapobiegliwych, przedsiębiorczych, pomysłowych i złośliwych Polaków, mających wszystkich w tyle i pragnących żyć jak ludzie. Zasługą Vincenta jest bezprzecznie to, że im tego skutecznie nie uniemożliwił. Trzeba też uwzględnić, że o ile wysoki poziom zadłużenia Niemiec nie jest wielki problemem, bowiem mają duży poziom zamożności zakumulowanej, o tyle poziom zadłużenia państwa na dorobku może w pewnych warunkach jego rozwój zatrzymać na barierze kapitałowej. Warto mieć to na względzie, zwłaszcza gdy pożycza się na cele socjalne, a nie inwestycje generujące wzrost dobrobytu. Wszystko to piszę bez żadnej ironii wobec Vincenta, bo niedawno wspominałem tu pewnego okularnika, który całemu pokoleniu zafundował wojnę, z wyżem demograficznym i kryzysem gospodarczym w tle, więc na tym tle lepszy jest namiestnik londyński, niż moskiewski. Jak wiemy potem było zwycięstwo i wszystko się potoczyło... Jednak rzut oka na pierwszy wykres uświadamia, że tak już miało być, Watsonie. Krzywa wykładnicza ma swoje prawa, by tak rzec przełamuje granice wzrostu.

SP500 na tle innych recesji


Na razie wielki kryzys II (a nie miej złudzeń, że to nie jest zwykła recesja) wygląda jakby skutecznie udało się napompować pęknięty balon. Wykres SP zaczyna przebiegać zgodnie z optymistyczną recesją surowcową z lat '70 - szok naftowy. Od spadku wielkiej recesji lat '20 jest bezpiecznie daleko, pozornie. Dlaczego pozornie? Bowiem co prawda kursy giełdowe mają się świetnie, ale w gospodarce realnie nic nie zostało podniesione, wszystkie systemowe słabości zostały zamurowane, bezrobocie rośnie (nie ma nadziei na spadek), kryzys w nieruchomościach prywatnych przez podatkowe wsparcie Fannie, Freddy et al. jedynie odwleczony w czasie, a nieruchomości komercyjne to jedna wielka bomba na lata 2010-12. Ten kryzys to nie jest zwykła recesja, to - jak pokazano na obrazkach wyżej - recesja bilansowa -
gdzie brakuje kapitałów liczonych nie w setki mld, ale w bilionach dolarów, czyli krotności pkb USA. Takich kapitałów nie stworzy Benek z Tymonem, nawet gdyby ich było trzydziestu trzech zamiast dwóch, a naprawdę ani jednego. Nawet Benek nie stworzy coś z niczego, na załatanie tego, czego nie ma, a wszyscy mają zapisane, że jest...

Oto tajemnica deflacji, czyli bilionów znikających w fazie destrukcji kredytu na wyższych poziomach piramidy. Pamiętaj - to że piętra się nie stykają dziś, nic nie znaczy. Jeśli się zetkną, a w końcu muszą, dolary z wyższych pięter wymienią się z dolarami na piętrach niższych. Przecież są nierozróżnialne, to jedynie zapisy na elektronicznym koncie...

Skoro już wiesz, na czym polega tajemnica deflacji, czyli o tajemnym łataniu dziur na twój koszt (albo inaczej jak kupiliśmy świat za długi), czas na dyskusyjną prognozę z Yogosem.

Przyczyną i siłą sprawczą obecnego kryzysu jest pęknięta piramida długu i to w analizie długu należy szukać rozwoju wypadków. Kapitał brakujący w bankach został uzupełniony pożyczkami z podatków, czyli prywatny lewar zostaje zastąpiony lewarem państwowym. Pożyczkodawcą jest teraz pozornie państwo, aczkolwiek to oczywiste złudzenie, bo kapitał na ratowanie banków jest wzięty z kieszeni podatników, czyli pożyczony od banków pod zastaw przyszłych dochodów podatkowych państwa. W ten sposób państwo oddaje w niewolę -pośrednio - obywateli, poprzez zastawienie ich przyszłych dochodów. Te dochody dyskontowane w postaci obligacji, więc właśnie obligacje są motorem i podłożem całego zamieszania.

Bernanke niczego bardziej się nie boi, niż podniesienia oprocentowania 10UST powyżej 5,5% bowiem taki poziom oceniam na próg bezpieczeństwa spirali zadłużenia. Co prawda Morgan Stanley uważa, iż już w przyszłym roku osiągną one ten poziom, co znaczyłoby w 2010 spiralę niewypłacalności USA i ostateczny upadek dolara, ale zezowaty byłby tu sceptykiem. 2010 może skończyć się zeszmaceniem dolara, ale wcale nie musi. Bilionowa góra długów nie przewala się z piątku na sobotę, do czasu, aż nie zajdzie jakieś zdarzenie - wyzwalacz, które powoduje wybuch. Wtedy jedno popołudnie to może być koniec elektronicznego handlu w dolarze.

Obligacje wskazywały już od pół roku (ponad) odmienny kierunek od giełdy. Pytanie nie jest czy, ale kiedy to rozdwojenie się skończy. Bite pół roku obligacje uporczywie wskazywały na konieczność podniesienia rentowności, a to wcale się nie spełniło. Co więcej, był to w sprzeczności z kierunkiem giełdy. Jeśli obligacje spadną, to giełda nie może rosnąc, a jednak rosła. Dla mnie rzeczą oczywistą jest, że - po pierwsze - rentowność obligacji musi wzrosnąć do ok. 7% (a pewnie wyżej) oraz wskazałem nawet poziom kyzysowy (generujący zwałkę na giełdach) oraz - po drugie - wzrost oprocentowania nie bierze się z "oczekiwań inflacyjnych" (które nb. są humbugiem pojęciowym, nie ma czegoś takiego immanetnie, to jedynie skwantyfikowana miara pewnej dynamiki, nic nie mówiąca o jej przyczynach, stąd jest to koncepcja oszukańcza), ale ze wzrostu premii za ryzyko bo Obama-stan idzie w kierunku Zimbabwe, po uchwaleniu Medi security jest to pewne. Pytanie kluczowe tylko kiedy. Rozdwojenie jaźni może trwać miesiącami, ale kiedyś się kończy. W tzw. międzyczasie - korzystając z pieniędzy Benjamina wielcy gracze, w tym m.in. Pimco, zarobili grube miliardy, grając na chwilowe wzmocnienie obligacji.

Ostatnio zauważono wyraźną niechęć do obligacji, zarówno na długim końcu, jak i na dole. Obligacje dwuletnie sprzedały się z rekordowo niskim pokryciem (ok. 2,5) przy poprzednio notowanym 3,5. Co więcej, wyraźnie wzrosło oprocentowanie, także na dole. W bilansie też dzieja się dziwne rzeczy. Ponad pół biliona w obligacjach 2009 r. kupili niezydentyfikowani nabywcy indywidualni, zwani myląco "households", choć może to być każdy, od anonimowego hedge-fund po kucharkę z rachunkiem maklerskim. Według wieści gminnej jest to grupa sześciu dużych funduszy działających na zlecenie Bena, czyli de facto kupujący obligacje Tymona dla Bena w tzw. trójkącie.

Na dziś próbuję sobie odpowiedzieć na pytanie, czy obecny ruch na obligacjach to już jest ten ruch, czy nie, bo że jest on kontynuacją ruchu z jesieni - użyłem frazy "pociąg ruszył" - jest także oczywiste. Pociąg raz ruszony jedzie, pytanie czy teraz przyspieszy. Nie jest wcale powiedziane że tak stać się musi, nie znamy wszystkich książek Bena. Według mojej oceny połowa papieru Tymona jest wydrukowana przez Benka. Pewną wskazówką jest fakt, że ruszyły obligacje na dole które były do tej pory przywiązane mocno do zera. Krzywa jest coraz bardziej stroma i napięta i musi chlasnąć. Benito zapowiada interwencję na górze (korzystając z taniego pieniądza na dole, chce zaczarować pieniądz na górze) i tymi zapowiedziami przyczynił się do wzrostu oczekiwania na wyższe stopy. Rozumowanie Benjamina jest następujące. Mamy tani pieniądz na dole (krótkie terminy), który możemy drukować do woli i mamy na niego nabywców. Nikt nie chce kupować papierów długich, poza tym mają wysokie oprocentowanie (aczkolwiek i tak o połowę niższą od racjonalnego). W związku z tym zaczniemy restrukturyzować obligacje, wymieniając drogie krótkie (0%) na tanie długie (3,75%), czym obniżymy oprocentowanie długich oraz jednocześnie wydłużymy sobie strukturę długów federalnych (wydłużymy średnią zapadalność). Klienci będą przecież szczęśliwi, kiedy zarobią na bondach zamiast 0,10% - 3,0% rocznie! Dwie pieczenie przy jednym ogniu, człowiek roku i Nobel w kieszeni. Według zezowatego trzeba rzeczywiście być monetarystą, żeby w taką brednię uwierzyć. Jeśliby tak było, to nie tylko by oprocentowanie krótkich spadło na taką wiadomość (a wzrosło), ale jeszcze by w panice spadło na długich (a też wzrosło).

Dolar w oczekiwaniu na wyższe stopy natychmiast poszybował (pisałem w analizie po raporcie o bezrobociu) i został (pewnie świadomie) umocniony serią danych o padaczce na obrzeżach eurolandu. W kraju ślepych zezowaty jest królem! Ale niestety kwity Tymona będą dawać większy dochód, zwłaszcza że jest ich coraz więcej. Mało tego. Zaczyna się ujawniać ogrom niechęci prawdziwych nabywców, czyli zakres dziury manipulacji, gdzie w miejscu rzekomych fantomatycznych klientów jest po prostu klon Benka. Połowę obligacji rządu USA nabywa bank centralny! To jest drukowanie pustego pieniądza w czystej postaci, czyli nie eufemistyczne "quantitative easing", ale ordynarna monetyzacja długów państwa, czyli drukowanie kasy. Świadomość tego może spowodować radykalne podniesienie premii za szmaconego pokątnie przez Bena lollara i ryzyko załamania dolara rośnie lawinowo. Tytuł człowieka roku Time może być - jak często dotąd - tzw. pocałunkiem śmierci, bo że moment krachu czarodzieja Bena nadchodzi wielkimi krokami, czuję nie tylko ja, przeczuwa to wielu. Benek będzie grabarzem lollara, bo nawet w mojej najbardziej pozytywnej wizji ta waluta nie wytrzyma do końca jego kadencji, nie ma takiej szansy w kalendarzu.

El-Erian z Pimco jest właśnie tego zdania. Długi koniec obligacji nie da się Benowi zaczarować, bo to byłoby wbrew naturze. Jedynym kupcem długich obligacji będzie Ben. Pisałem o tym wcześniej, Pimco potwierdza to w grudniu. Wyszli z obligacji skarbowych na setki mld i wchodzą w obligacje korporacyjne (a więc akcje muszą upaść). Być może byli w akcjach. Co prawda Pimco dął dotychczs w swoje trąby, należy też do PPT, ale logika jest nieodparta. El-Erian brzmi tak, jak trębacz na zamku oddziału trąbiący na odwrót. Chłopaki, koniec hossy na giełdzie. Od nowego roku do Nowego Yorku obligacje w dół, akcje w dół, dolar w górę.

Co dalej? Jeśli ruch przyspieszający jest dość silny (a świadomość dość powszechna) nie pomoże nawet awaryjne czarowanie biliona households. Po prostu oprocentowanie wzrośnie, a Benek podąży pokornie za rynkiem, tak jak do tej pory było zawsze. Jeśli to ten moment przyspieszenia, to lolar po new year przedłuży swoje odbicie, przygniecie giełdę, a wtedy zacznie się wtórne short-squeeze na dolarze, jeszcze potęgujące załamkę i będzie drugie dno. Jeśli to nie jest moment przyspieszenia, impuls na lolarze powoli wygaśnie w ruchu horyzontalno-opadającym, a giełda może kontynuować swoje chore meltup na komputerach wyżej. Wersja pośrednia to ruch horyzontalny na giełdzie, lolar opadający. Jak myślisz, który wariant wybieram?

Wybieram wariant lekkiego short-squeeze na dolarze i nurkowanie giełdy. Być może nie jest to w planach, ale z drugiej strony giełda na pewno nie ma wewnętrznej siły do wspinaczki w górę. Nie widać przekonującego końca recesji i spadku bezrobocia na horyzoncie. W najlepszym wypadku można giełdy utrzymać na tych poziomach, tylko pytanie: po co. Sprawa rosnącego apetytu pożyczkowego Wuja Sama jest bardziej paląca, a obligacje w końcu muszą dać większą premię, czekały na to już dość długo. Zresztą do tej pory ten rynek, jako fundamentalny, i największy - Sam jest i pozostanie największym gorylem w zagrodzie - zawsze miał rację. Od niego zależą dalsze przepływy kapitałów i od niego w końcu zależy, co i jak będzie podpisywał Tymon, a drukował Benek, bo to Benek ogłasza stopy, ale dyktuje je rynek.

To największa tajemnica monetarystów. Oni podają stopy podążające za rynkiem, dlatego, że po prostu nie potrafią rynkowi kazać ustalić stóp na obligacjach. Owszem, mogą kombinować grę w trzy karty, zastraszanie, przemówienia, komunikaty, ale stopy ustala rynek i idzie on już w biliony. Benjamin nic rynkowi nie może kazać, może ustawić stopy w wannie. Jeśli natomiast ustali stopy procentowe wbrew rynkowi, to albo nie sprzeda obligacji, albo wtrymiga banki komercyjne mu wyssą całe rezerwy. Oto tajemnica wielkiego czarodzieja od ogłaszania "polityki monetarnej". Wystarczyłoby comiesięczne ogłoszenie na stronie FED i po krzyku, zamiast wielkich czarów szamana od siedmiu boleści, który zbankrutował największą gospodarkę planety Ziemia. Taki poziom nieuctwa - w sensie kwot - może rywalizować tylko z kosmosem, aczkolwiek już Einstein zauważył, że z najłatwiej dostępnych nieskończoności powszechna jest głupota. Nie ma granic i jest za darmo w nadmiarze.

Co jest niezaprzeczalne, to redukcja zakupów obligacji dolarowych przez Azję (Chiny wyprzedają rezerwy na swój pakiet stymulacyjny, a Japonia nie ma wzrostu rezerw) oraz Europę (własne puchnące potrzeby pożyczkowe). Pozostaje popyt wewn. (bezrobotny Jones) oraz czary-mary w książkach, ale długo tego pociągnąć nie można. W 2010 trzeba sprzedać obligacji dodatkowo za ok. 2 bln, a realnych dawców kapitału raczej nie widać. Pozostaje liczyć na cud spadku rentowności, który w tej sytuacji się nie może zdarzyć, wręcz przeciwnie, nożyce zaczynają się rozwierać.

Co zatem na krótko? Obligacje powinny pociągnąć dolara z short squeeze, być może będzie testowane o,800. Wtedy w strachu oczywiście druga tura pomocy i drukowanie na całego, jak to mówi Faber jakby jutro nie istniało. Czy to już w styczniu? Niekoniecznie, ale data ładna. Poza tym ten ostateczny rajd przed śmiercią jest niejako obowiązkowy. Pamiętacie odbicie na 0,6660. Było oczekiwane i zdarzyło się precyzyjnie, oczywiście z pięknym przekonującym zawijasem na dziękczynienie, kiedy już wszystko było pięknie... Mnie nawet nabrali, przekonująco, że to wygląda na skutecznie przebicie. I przyszedł prezent z Dubaju, zaraz potem Moody w Grecji, Hiszpania i reszta. Zbyt piękny moment, żeby go zmarnować, ale nic nie stoi w gazetach.

Co dalej z lollarem? Po odrobieniu tego ostatniego lotu, jak dojdzie do "fazy druku", przebicie powrotne 0,660 nie będzie żadnym problemem, ani - podejrzewam - 0,6250. Moim docelowym poziomem jest 0,500. Tak sobie myślę, że to okrągła liczba i da się utrzymać. Pytanie w jakim terminie. To zależy od dynamiki na obligacjach w I kw.'10.

Na koniec diagnozy piramidy na Sylwestra 2009 polecam ciekawe obserwacje z artykułu podanego przez Yogosa Debt deflation. Mnie zdziwiły/uderzyły tam dwie rzeczy. Po pierwsze: jak można się tak odkryciem mechanizmu deflacji podniecać, przecież to jest proste. No tak, proste jest, jak rok postudiujesz temat. Ja dochodzę do takiej konkluzji z analizy systemu, jako całości. Keen opisał prostym językiem istotę tej depresji i jej dalszy rozwój, otóż neoklasyk i monetarysta nie rozumie tego, bo najzwyczajniej jego model tego nie przewiduje. Nie ma takiej opcji, nierównowaga. Ich weiss nicht. To dla mnie bardzo ważne spostrzeżenie, bo choć wiem to praktycznie, nikt tego jeszcze tak prosto nie napisał. Monetaryści z banków centralnych nie widzą - przynajmniej w swoich książkach i wystąpieniach - dynamicznej natury tego kryzysu.

Drugie uderzające - rekomendacja naukowej pracy Benka nt. Fishera - omówienie nie jest warte straty czasu. To są dwie superważne informacje, których nigdzie indziej nie ma. Otóż pilot odrzutowca - monetarysta - nie wie, jak zachowuje się on w fazie dynamicznej, gorzej - on zna tylko statyczne prawa Newtona, nie słyszał o równaniach przepływu Bernoulliego (jest coś takiego). Cud polega na tym, że siła nośna skrzydła wynika z dynamicznych przepływów płynów (Bernoulli) i dzięki nim odrzutowiec unosi się w powietrzu, a za sterami siedzi pilot, który twierdzi, że według Archimedesa samolot powinien spaść na ziemię. Samolot leci, Benek odprawia monetarne czary, a czas biegnie, jak opisano na wstępie, do przodu...

Bawcie się fajnie w oczekiwaniu na jeszcze lepszy rok.

Portfel cały wypchany lollarami...


Wszystkim, urzędnikom, bankierom, wyrobnikom i doktorom, a także pacjentom.
© zezorro'10 dodajdo.com
blog comments powered by Disqus

muut