Go To Project Gutenberg

poniedziałek, 21 września 2015

Pokojowi demonstranci i wojenni uchodźcy. Sobieski, Turcja, Bosfor

-
W poprzedniej analizie skupiliśmy się na diagnozie sytuacji, wielkim nakładem propagandowym i politycznym rozpętanej w Europie na początek nowego sezonu politycznego. Ledwie skończyły się wakacje, a u progu Europy stanęły muzułmańskie hordy z południa – i telewizje świata obwieściły „kryzys uchodźców”. Ogłupione masy wydają się zupełnie nie kojarzyć podstawowych faktów, jak choćby kalendarza. Środkom masowego przekazu nie przeszkadza, że co prawda fala wojennej migracji płynie do Europy nieustannie od kilku lat, ale nagle wybucha w jednym miejscu, jak na zamówienie w pierwszym tygodniu pod wakacjach. Co prawda przez całe te wakacje piętrzą się informacje o zatonięciach, porwaniach i innych perypetiach łodzi uchodźców na Morzu Śródziemnym, ale przecie nikt z „niezależnych dziennikarzy” nie spodziewa się, że ta fala migracji dąży konsekwentnie dalej na północ, niczym niezmierzone, liczne strumienie, zasilające jedną wielką rzekę. Co prawda od miesięcy w prasie regularnie pojawiają się doniesienia z leżącej na peryferiach Europy Grecji, głównie za sprawą greckiego długu, ale przecie przy okazji opisów biedy i degrengolady społecznej w jego wyniku pokazano całemu światu uderzające i wręcz zastraszające obrazy z greckich obozów dla uchodźców, napływających do niej z Azji i Bliskiego Wschodu, jakby na pohybel i dla jeszcze większego pognębienia i tak upodlonej kołyski demokracji. Migawki z historycznych ruin i kurortów turystycznych, sąsiadujących, albo wręcz zamienionych w środku sezonu na prawdziwe „Obozy świętych” wedle diagnozy Jeana Raspaila {połowa powieści na witrynie, czytana co prawda bez przygotowania, ale zawsze Ksawerego Jasieńskiego – możesz posłuchać w metrze}wydają się nie wywierać we łbach „komentatorów” i „analityków” żadnych logicznych skojarzeń. Pomimo rzucającego się w oczy sąsiedztwa geograficznego, czasowego i wręcz gatunkowego. Te zjawiska i zdarzenia są przyczynowo i sytuacyjnie ściśle powiązane, ale nachalny, uparty i wszechobecny jazgot propagandy ze wszech sił stara się te powiązania zamazać, zagłuszyć, wykasować. W oku kamery i na dziennikarskich łamach jest tylko jedno: masa biednych, opuszczonych uciekinierów, uchodźców wojennych. Całe tło i miesiące, ba! - lata wydarzeń, które do tego logicznie doprowadziły zostały umiejętnie wypchnięte poza krąg zainteresowania. Jak do tego doszło? Kto za to odpowiada? Co mówią raporty wyspecjalizowanych w migracji ośrodków? Kto organizuje przemytnicze przerzuty? Kto to finansuje? Ile to kosztuje? Ile to będzie kosztować w przyszłości? Co mówi na ten temat prawo międzynarodowe, konwencje haska i genewska, traktaty europejskie, traktat Schengen? Odpowiedzi na te pytania próżno szukać w totalnym jazgocie w mediach. Tymczasem, jak łatwo zrozumieć po chwili zastanowienia, to one z krystaliczną jasnością i obiektywnością ujawniają zarówno cele, metody, jak i oczekiwane konsekwencje obecnych wydarzeń. Stąd tak wielki hałas i jazgot, zagłuszający te niewygodne z punktu widzenia organizatorów pytania. Zbyt łatwo ich obnażają.

Tymczasem zatrważające obrazki ze wzbierającego pochodu muzułmańskich hord na Europę są z nami od miesięcy, jak choćby migawki z zamieszek z greckiej wyspy Kos, zamienionej niepostrzeżenie z sennej wyspy dla turystów, jednej z tysięcy na Morzu Egejskim, na jeden wielki obóz świętych imigrantów, urządzających między sobą oraz policją walki gladiatorów o pożywienie i wygody. Nieodparte symptomy najazdu są z nami od wielu miesięcy, a konkretnie od lat. Władze południowych państw Unii, a właściwie mówiąc całe Bałkany borykają się z tym problemem od dawna, raz to skrycie przepuszczając zaprzyjaźnione bandy przemytników do sąsiadów, raz to apelując do Brukseli o pomoc w skoordynowanej akcji, mającej temu zaradzić. Takie wołania i apele pochodziły choćby z Aten i Budapesztu, ale zamilkły już to pod epitetami „faszystów”, rzucanych w kierunku Orbana, już to pod problemami monetarnymi Grecji, której apele pograniczników zostały gładko zbyte przez Berlin jako kolejna próba wyciągnięcia z teutońskich kieszeni następnej jałmużny. Kto w takiej sytuacji martwiłby się jakimiś oberwańcami w obozach, kiedy banki są zamknięte, a i nie wiadomo, czy cała strefa euro przy okazji się nie rozpadnie... Przypomnij sobie niedawne relacje i analizy z Grecji. Problem uchodźców, jako dodatkowy ciężar na słaniających się pod ciężarami długów państw peryferiów euro, występował tam od dawna. Ale wybuchł „nieoczekiwanie”, jak kukułka z kurantem punktualnie po zakończeniu wakacji dopiero, kiedy już wszyscy jaśnie urzędujący urzędnicy jaśnie panującej brukselskiej biurokracji z wysp i jachtów na Morzu Egejskim w końcu na swe urzędnicze stolce powrócili. Przypadek, a nawet seria „nieoczekiwanych” przypadków? Wykluczone, skoro powszechnie o problemie wojennej wędrówki ludów wiadomo od miesięcy, jeśli nie od lat. Zatem co pozostaje? Ano pozostaje, zgodnie z diagnozą z poprzedniego numeru, przemyślane i zorganizowane działanie, bo zaiste nie dopust boży, w którego zaistnienie, niczym grom z jasnego nieba chcą nas przekonać zgodne jak zawsze media oraz jaśnie panująca klika polityczna. Tyle że jest oczywiste dla każdego pięciolatka, że żadnego przypadku w tej fali migracji nie ma, co widać nader boleśnie w całej okazałości, kiedy przyjrzeć się krytycznie choćby jednemu z jej wielu przejawów. Jednemu tylko z całej, piętrzącej się od dawna, stłoczonej masy setek tysięcy ludzi.


Przewodnik dla uchodźców

Podobnie jak w przypadku „pokojowych demonstrantów”, palących opony na Placu Niepodległości w Kijowie przed rokiem, gdzie wskazałem na kolportowane ulotki z instrukcjami dla demonstrantów, także i „pokojowi uchodźcy” zostali objęci fachową opieką – i to przez te same kręgi, osoby i organizacje, znane z poprzednich wielkich akcji i atrakcji. Ulotki z Kijowa okazały się być przetłumaczoną na ukraiński wersją poradnika z Bliskiego Wschodu, dosłownie z tymi samymi grafikami i tekstem, co w wersji dla Egipcjan z Kairu! Tak jest, poradniki dla demonstrantów drukuje zapewne nawet ta sama drukarnia, a z całą pewnością ta sama organizacja, a ściślej konstelacja organizacji pozarządowych, z National Endowment for Democracy, który wydaje się za to wszystko płacić, na czele. I tym razem, za poradnikiem dla demonstrantów w wersji turystycznej, z przydatnymi adresami, telefonami, trasami przerzutu, poradnikiem co do zachowania, zwłaszcza w grupie i wobec urzędów, instytucji i firm, stoją fundacje Jerzego Sorosa {Schwarza}, promującego w ten aktywny sposób „społeczeństwa otwarte”. Doprawdy otwarte na oścież, jak drzwi tureckiego zamtuza.

Już z Aurory wystrzał padł - nie, to inny scenariusz – już z Brukseli rozkaz padł, aby wpuszczać te wszystkie hordy bez żadnej kontroli, a kto się sprzeciwi, to jest faszysta, wstecznik i brak mu europejskiej solidarności i przyzwoitości, tak jakby definicja solidarności, a już niezbędnie „europejskiej” oznaczała histerię otwarcia na oścież wszystkich drzwi – w końcu wszystkie żony i dzieci, a także ich cały majątek, są nasze. Coś jakby rzeczywiście zabrzmiało żywe echo bolszewickich sloganów. Imigranci wszystkich krajów łączcie się!

Że padł jednoznacznie rozkaz, wiemy z paru także widocznych gołym okiem w swej ponurej okazałości przesłanek. Po pierwsze – i najważniejsze – nie tylko eurokracja wie doskonale, z jakim rozmiarem zagrożeń muzułmańskim najazdem na Europę mamy do czynienia, gdyż z całą pewnością nie jest gorzej od autora niniejszego poinformowana, choćby za pośrednictwem lokalnych rządów peryferiów, już to proszących, już to grzmiących, już to błagających o pomoc – i to od miesięcy, w miarę narastania nie tylko kłopotliwego i dosłownie śmierdzącego, ale niemal apokaliptycznego problemu wędrownych watah. Bruksela konsekwentnie w tych sprawach milczała, spychając je na barki państw peryferiów, odwołując się – skądinąd słusznie – do traktatu Schengen. Istotnie, Schengen w pełni sprawę wędrowców definitywnie i jednoznacznie reguluje i załatwia w krajach granicznych strefy, czyli właśnie na peryferiach Unii. Bo to państwa peryferyjne muszą ją wedle traktatu załatwić. Wszak od miesięcy na Bałkanach wyraźnie sobie nie radzą: z przeładowanych greckich obozów, dotkniętych dodatkowo kataklizmem zawału finansów publicznych {miesiącami zamknięte banki} imigranci z południa nie tylko w coraz większej liczbie uciekali, ale także wielekroć im w tym lokalne władze aktywnie pomagały, nie mając ani sił, ani pieniędzy na ich dalsze utrzymanie. Pozbywali się problemu, zezwalając im na dalszą wędrówkę w głąb Europy – i na przekór traktatowi Schengen, ale kto patrzy na traktat europejski, kiedy właśnie toczą się negocjacje o pozostanie w strefie euro, za cenę dodajmy narodowej suwerenności, czyli totalnej wyprzedaży narodowego majątku? Do tego sprowadził się w końcu sens „programu pomocowego” - do uformowania funduszu powierniczego, a właściwie prywatyzacyjnego, sprzedającego wyspy, porty i lotniska, naturalnie pod niemieckim zarządem. To już stało się faktem, bowiem greckie lotniska – wszystkie – stały się tego lata własnością niemieckich portów lotniczych, firmy zarządzającej lotniskiem frankfurckim. Jakie regionalne władze, mając w dodatku puste kasy, będą martwiły się europejskim problemem „uchodźców”? Greckie na pewno nie – te z cichą radością, mrucząc głuche przekleństwa pod nosem {pojęcia Schadenfreude z oczywistych powodów raczej nie wspominają} wypuściły ludzką szarańczę z południa na północ. Niech się Europa z królem skąpców w Berlinie tym udławi, na pohybel~ !

Drugi przejaw zorganizowanej akcji na najwyższym szczeblu pochodzi z odwrotnej strony, a mianowicie z Berlina. Ten wykonał na początku września istne salto na linie, a estetycznie rzec biorąc, choć trudno tu mówić o estetyce, w osobie Makreli obleśny rozkrok, z jednej strony gromiąc Orbana za jego „faszyzm” i wrogość wobec najazdu, a z drugiej rozgłaszając, że przyjazne, otwarte i multi-kulti Niemcy przyjmą w tym roku pół miliona „uchodźców”, a nawet okrągły milion! Gazety rozpisywały się o mutti {mamusia} Merkel, odwiedzającej kolejne, w rekordowym tempie pobudowane ośrodki dla azylantów, w obowiązkowym otoczeniu pismaków i przedstawicieli społeczności muzułmańskiej. Gromiono przy okazji „ksenofobiczną” Europę wschodnią, w odróżnieniu od otwartych, przyjaznych i moralnie poprawnych Niemiec. To pokłosiem tej kampanii wstydu były żałosne wystąpienia warszawskiej premier Kopaczki, nawołującej na początku ubiegłego tygodnia do zdawania jakiegoś idiotycznego egzaminu z solidarności i „przyzwoitości”. Także pokłosiem tej kampanii wstydu jest najnowsze wystąpienie żydowskiego szczura historiografii najnowszej Grossa, który w Niemczech rozwinął prawdziwą kampanię nienawiści wobec Polski, opowiadając w „Die Welt”, że Polacy w czasie wojny zabili więcej Żydów niż Niemców. Tylko w tych szczególnych warunkach osobliwej hipokryzji i amnezji mógł wypełznąć na scenę taki oszczerczy szczur, ze swymi oburzającymi kłamstwami. Zauważmy, że właśnie w Niemczech. Czy to może być przypadek? Oczywiście nie może, zwłaszcza że oburzone organizacje społeczne już zgłosiły sprawę do prokuratury. Gross wie, że może sobie na swoje wybryki pozwolić – a nawet najwyraźniej jest do nich zachęcany.


Tekst stanowi wstęp bieżącej analizy Summa Summarum 38/15.
© zezorro'10 dodajdo.com
blog comments powered by Disqus

muut