Go To Project Gutenberg

poniedziałek, 5 października 2015

Winda w dół. Globalnie

-
Kiedy przed kilku laty robiłem analityczne porównanie kredytów hipotecznych, nie spodziewałem się naturalnie, że tak szybko - w kategoriach kredytobiorców, „ożenionych” z pożyczką na dekady – okaże się nadzwyczaj użyteczne. W całkiem wymiernym rozmiarze, idącym w grube dziesiątki, jeśli już nie setki tysięcy. Naturalnie nie miałem najmniejszego wyobrażenia, że eskalacja ucieczki w twarde waluty nastąpi tak szybko, ani tym bardziej, że nowy prezes SNB Jordan pozwoli sobie w środku tygodnia na spektakularne zerwanie obrony sztywnego pułapu franka, utrzymywanego konsekwentnie latami. W rezultacie runął nie tylko mit o wszechmocy banków centralnych, ale także mit taniego kredytowego franka. Wspominam o tym akurat dziś, gdyż jesteśmy świadkami upadku mitu o wszechmocy banków centralnych na skalę powszechną. Mówiłem o tym w poprzednich podsumowaniach, ale sądząc z reakcji konieczne jest dalsze wyjaśnienie. Warto mu poświęcić przynajmniej chwilę głębszej uwagi, gdyż nie tylko wiosenno-letnie {maj-czerwiec} ostrzeżenia koniunkturalne właśnie się materializują, ale także nadal nierozstrzygnięta jest choćby sprawa frankowców, którą lobby bankowe z niemałą pomocą odchodzącego parlamentu skutecznie zakopał pod szafę. Tymczasem długoterminowe szacunki ryzyka i oczekiwanych kosztów finansowych z analizy porównawczej kredytów potwierdzają się na całej linii...

Przypomnę, że z zestawienia kredytów wynikło, że co prawda kredyt w dość stabilnej złotówce jest pozornie drogi, ale wynika to głównie z wysokiej stopy wiodącej, która powinna wraz z konwergencją do euro maleć. I tak wyszło nam, że kredyt złotowy jest drogi, ale wcale nie najdroższy w długim terminie, gdyż powinien tanieć. Najdroższy okazał się globalnie frank, z tego prozaicznego powodu, że – mimo że chwilowo ma najniższe raty – konsekwentnie będzie się umacniał, gdyż jest najmocniejszy wśród porównywanych walut. W rankingu względnej siły walut kolejność była – i chyba taka pozostaje, pomimo obecnego kryzysowego umocnienia dolara, które potrwa kilka lat, ale z całą pewnością mniej niż dekadę – następująca: frank, euro, dolar, złoty. Wszystkie zatem waluty będą w okresie spłaty kredytu strukturalnie mocniejsze od złotówki {czyli skłonne do aprecjacji}, ale jedne mniej, a inne więcej. Ekstremalnym przypadkiem jest właśnie frank, ze skrajnie mocną pozycją w stosunku do złotego {czyli bardzo szybko mogący się umocnić i w efekcie podrożyć kredyt, wręcz w okresie spłaty takie wydarzenie określiłem jako pewne}. Z zestawienia względnej siły oraz bieżących kosztów spłaty wyszło, że przez dłuższy okres kredyt frankowy powinien być najdroższy {oczekiwana suma wszystkich rat}, a dolarowy powinien być najtańszy, euro oraz złotowy w środku. Czytelnicy, którzy poszli za dość prostą w końcu radą {symulacja wariantowa z długookresowymi parametrami wziętymi wprost z wykresu}, niebawem mogli zaoszczędzić znaczne kwoty, bowiem mieli ponad rok na przewalutowanie kredytu frankowego. To praktyczna i wymierna strona uważnej i zimnej obserwacji wykresów, zwłaszcza długookresowych. Jeszcze ważniejsze jest wszak zrozumienie istoty i kierunku wydarzeń, o czym wykresy w oczywisty sposób milczą. Co jest istotną, strukturalną przyczyną wyraźnie widomych trendów? Odpowiedź na tak postawione pytanie jest często bardzo trudna, a z pewnością wymaga poważnych i często żmudnych badań. W dłuższym okresie wszak można pokusić się o jakieś wnioski, tym bardziej gdy formułowana teoria {dlaczego coś się wydarzyło} potwierdza się przez obserwowane później wypadki...

Wydaje się, że obecnie mamy do czynienia właśnie z takimi wydarzeniami, gdy od pół roku z okładem coraz wyraźniej rysuje się perspektywa jesiennego przełamania trendu wzrostowo- bocznego na giełdach. Przypomnę, że od początku roku wiadomo było, że podstawowym ryzykiem dla tzw. wzrostu gospodarczego były kończące swoją efektywność programy finansowego wsparcia rynków na świecie, zarówno w krajach rozwiniętych, jak i wschodzących, oraz wyraźne osłabienie rynków wschodzących, które może załamać koniunkturę światową. Jak widzimy, dokładnie to właśnie się zrealizowało: pogłębiające się spowolnienie Azji oraz trwałe załamanie cen surowców, idące w parze z utrwalającym się umocnieniem dolara. Opisałem w jednej z analiz mechanizm wzmacniającego się dolara, który przebiega w tym procesie na cztery wzajemnie uzupełniające się sposoby. Bowiem to dolar jest wspólnym mianownikiem tego procesu spowolnienia. I ma praktyczny wymiar w zakończeniu programu QE jesienią ub.r. przez amerykański Fed. Po pół roku zaczął się umacniać dolar, a ropa gwałtownie potaniała. Wówczas też – z początkami czerwca – wiadomo było, że wygląda na to, że gdzieś w okolicach wrzesień-październik powinno dojść w związku z tym do dużego tąpnięcia na giełdach, sprowadzając je do znakomicie zredukowanych prognoz wzrostu i kulejącej Azji. Nie wiadomo było, że w Chinach załamie się giełda i Biuro Polityczne będzie musiało awaryjnie dewaluować juana. Ale wiadomo było, że ropa może spaść poniżej 40$, a dolar pozostanie mocny. Prognozy te, wyliczone wiosną i z początkiem lata, widomie się sprawdziły, bowiem naprawdę nie miały w obecnym otoczeniu innego wyboru. Dziś wiadomo wszak więcej, poza tym że prawidłowo oceniono trend. Wydaje się, że prawidłowo także zidentyfikowano fundamentalną przyczynę tego stanu rzeczy, a mianowicie trwający proces destrukcji globalnej góry długu. Świat osiągnął bowiem przed kilku laty maksymalny poziom zadłużenia {kredytu}, który gospodarka może udźwignąć, tzw. peak credit. Desperackie próby powstrzymania tego procesu w postaci tzw. quantitative easing są niczym innym, tylko dolewaniem wody do dziurawego wiadra, z którego ona cały czas ucieka. Woda to kredyt, pieniądz w obiegu, dług. W dzisiejszym systemie monetarnym te terminy są niemal synonimami. Banki centralne w obawie przed światowym zawałem gospodarki wpompowały {dosłownie} biliony w system bankowy niemal darmowego kredytu {zerowe stopy procentowe ZIRP}, pod postacią różnorakich programów QE. Ameryka przeprowadziła kilka rund takiej stymulacji i zakończyła je z końcem ub.r., aby obecnie dość nieporadnie, ale za to zgodnie z pierwotnym harmonogramem przerwać cykl obniżek – i zacząć nieśmiało cykl podwyżek stóp procentowych, czyli wycofywania ratunkowych programów QE oraz ZIRP w ogólności.

Podstawowy problem, przed jakim stanęła Żaneta Jeleń w USA był taki, że rynek amerykański, a także rynki na świecie na zakończenie programu ZIRP nie są gotowe. Nie da się nawet symbolicznie podnieść stóp bez poważnej dyslokacji, a nawet paniki na rynkach. Oficjalnie potwierdziła to szefowa MFW Lagarde w liście do Fed na trzy dni przed wrześniowym posiedzeniem komitetu Fed, pisząc wprost że podniesienie stóp dolarowych grozi zawałem rynków azjatyckich, uginających się pod ciężarem niedawnej paniki na giełdach chińskich – i w rezultacie światową recesją. Lagarde w tym miejscu się zatrzymała, gdyż nie musiała już dodawać, że w obecnym czasie pełzającej i chronicznej deflacji, której bankierzy nie bez powodu boją się jak diabeł święconej wody, światowa recesja z definicji będzie oznaczać powrót – zapewne w ostrzejszym wydaniu – światowego kryzysu finansowego. Do ostrzegawczego stanowiska Lagarde przyłączył się także Bank Światowy, z dokładnie takimi samymi rekomendacjami. Jak zauważyłem konsekwentne dążenie Jeleń do rozpoczęcia normalizacji polityki monetarnej, trwające ponad półtora roku, a mające się zrealizować praktycznie tej jesieni, nie było żadną jej aberracją, ani autorskim pomysłem. Było zwyczajnym wymogiem i usiłowaniem uporządkowanego powrotu do normalnej i zdrowej polityki monetarnej. Programy QE bowiem ani normalne, ani zdrowe nie są. Przeciwnie – nie tylko powodują niespotykane wcześniej aberracje na rynku finansowym {ujemne stopy procentowe dla przykładu!}, ale także utrwalają i pogłębiają patologie w inwestycjach na gigantyczną wręcz skalę. Innymi słowy umożliwiają przeżycie i prosperowanie przedsiębiorstw i praktyk pasożytniczych i szkodliwych dla gospodarki. Kosztem naturalnie jej reszty. Sektor finansowy i bankowy prosperuje, a realna gospodarka, emeryci i oszczędzający ponoszą tego niewspółmierne koszty. Co więcej gospodarka z zerowymi stopami nie może się rozwijać, a zyski i „rozwój” polegają głównie na papierowych i księgowych sztuczkach. Nie da się bowiem wydrukować prosperity i wzrostu, gdyby było inaczej, wystarczałoby wydrukować odpowiednio wielką górę pieniędzy. Jednak w realnym świecie nikomu i nigdzie – poza oczywiście sferami bankierskimi – taka sztuka się nie udała. QE i awaryjne zalewanie banków darmowym kredytem {pieniądzem pożyczonym} nie jest zatem receptą na wzrost, a nawet poprawne funkcjonowanie gospodarki. Hasła o „ratowaniu” miejsc pracy, czy gospodarki jako całości możemy zatem spokojnie włożyć między bajki. Chodziło w tych działaniach oczywiście o ratowanie banków. Przed zawalającą się, światową górą kredytu, jakieś 100 bln $, nie licząc nawet pochodnych, których gigantyczna sterta ma rozmiar kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt razy tyle. O to chodziło i chodzi nadal z tymi programami „stymulacyjnymi”, ratunkowymi, QE w różnych odmianach.

Że faktycznie chodzi o światową górę długu, a nie o problemy poszczególnych krajów, a nawet regionów, piszę od kilku lat. Teraz dopiero wszak oficjalnie przyznają się to tego czołowi bankierzy świata, w naszym przykładzie Krystyna Lagarde. Otwarcie przyznała ona, że planowana od dawna, zaledwie kosmetyczna podwyżka ceny pieniądza w USA o 1/4 procenta spowoduje problemy, a nawet zawalenie się całej Azji, czyli w konsekwencji świata. Problem długu jest zatem problemem światowym – i naprawdę, tak jak piszę od dawna jest to zjawisko peak credit. Co więcej istotnie świat jest dziś tak ściśle zintegrowany gęstą siecią wzajemnych powiązań, że działania Fed wywołują reakcję na drugim końcu świata! Czyli że problem peak credit – i w związku z tym konieczne działania wszystkich banków centralnych wobec powszechnego, światowego zagrożenia - naprawdę jest koszmarem światowym.

O ile wystąpienie Lagarde i decyzja Fed same w sobie, jednostkowo nie są niczym wyjątkowym, to już ich konsekwencje, a logicznie wypływające z powyższego, w najwyższym stopniu na pewno są. To że niszowi analitycy i komentatorzy od lat wskazują na problem długu i peak credit nie oznacza wcale, że jest to wiedza powszechna. Tym bardziej nie oznacza to, że rynki na świecie poważnie biorą ją pod uwagę. Obecnie, jakby wypełniając założoną na jesień datę przesilenia i załamania rynków, stała się ona wszak wiedzą powszechną, przynajmniej w sferach spekulacyjnych.


Tekst stanowi wstęp bieżącej analizy Summa Summarum 40/15.
© zezorro'10 dodajdo.com
blog comments powered by Disqus

muut