Go To Project Gutenberg

wtorek, 15 grudnia 2015

Wojna o pokój czyli o Wuju

-   Nie wiem, czy szanowni czytelnicy pamiętają taką grę strategiczną czasu rzeczywistego, jak Command & Conquer Generals z 2003 roku. Jeżeli nie, to polecam w nią zagrać, bo gra jest wyborna a i będzie to dla was bardzo ciekawe doświadczenie poznawcze. Coś jak dejavu bądź "powrót do przyszłości".
  
     Ja mam bardzo dobrą pamięć i jak coś mi do łba wlezie, to już tam zostaje i nijak nie idzie się tego pozbyć. Mogą mi umknąć z pamięci jakieś szczegóły, jak np. kto to powiedział i kiedy, ale ogólne zarysy i sens wypowiedzi ludzi oraz wyczytanych tekstów, przekaz jaki niosły i konkluzje, pamiętam doskonale.  Wszystko, co mnie otacza, staram się na bieżąco weryfikować i porównywać, szukać wzorców, podobieństw, mechanizmów i przymierzać do tego, co już mam w pamięci czy aby pasuje.  Jak już pewnie zauważyliście, parę ciekawych rzeczy, tak sobie - jak i wam - poukładałem w pewien ciąg przyczynowo-skutkowy. Prawdopodobnie dla większości z was nie są to żadne wielkie tajemnice. Wiele rzeczy, o których piszę jest wtórnych i ma innych odkrywców, a ja je tylko powtarzam w swoich publikacjach. Jednakże, dla mnie są to odkrycia epokowe, a jak coś po kimś powtarzam, to znaczy, że uznaje to za warte powtórzenia, że miało to pozytywny wpływ na moje własne spostrzeżenia .

    Co baczniejsi obserwatorzy rzeczywistości wiedzą już, że na tym łez padole nie ma rzeczy przypadkowych i że prawie wszystko jest przygotowywane na dekady na przód. Taka jest natura uprawiania przez starszych i podlejszych tej pseudohumanistycznej nauki, jaką jest inżynieria społeczna. Nowe wojny są przygotowywane tuż po zakończeniu starych, między innymi pod względem technicznym: odpowiednie  przygotowywanie gospodarek pod wysiłek wojenny, produkcja maszyn śmierci, amunicji.  Ale jest też druga i - według mnie - dużo ważniejsza strona medalu wojennych przygotowań, czyli mentalne przygotowanie ludzi/narodów pod tę wojnę. Pomyślcie, po co olbrzymie ilości maszyn śmierci i gospodarka przestawiona na wojenne tory, skoro NIKT NIE CHCE WOJOWAĆ?  Same maszyny śmierci nie stworzą wojny, jak i też sami ludzie bez narzędzi walki oraz zaplecza logistycznego nie będą wojować. Ktoś mądry kiedyś powiedział, że jakby nikt nie zgłosił się na wojnę, to wojny by nie było. Poroszenko i jego propaganda w tej właśnie dziedzinie dała ciała, co skutkowało tylko 17% zmobilizowanych "ochotników" (i to w trzeciej turze mobilizacji, a we wcześniejszych też było ich niewiele więcej). To pokazuje, że cały syf na Ukrainie był prokurowany ad hoc i że było zbyt mało czasu na skuteczną intoksykację mas. Dość przypomnieć, że na rozpoczęcie I wojny  światowej wszyscy szli entuzjastycznie i w większości z własnej woli, tam społeczeństwa były już GOTOWE

        Zatem potrzeba milionów chętnych, odpowiednio zindoktrynowanych baranów, aby wojowanie zacząć. Potrzebna jest im odpowiednia legenda, strach, zawiść, nienawiść, wyrosłe do monstrualnych rozmiarów, okraszone jakimś wzniosłym ideałem w stylu walki o pokój. Idziemy na wojnę po to, aby nie było wojny. Od takiego przygotowywania i budowania odpowiednich nastrojów społecznych, jak i od nośnych haseł prowojennych są pierwszorzędni fachowcy. Jest to tak zwane przygotowanie gruntu pod wojenkę, które niczym się nie różni od uprawiania ziemi. Najpierw trzeba zaorać, wysiać i podlać, a później już wystarczy tylko pielęgnować. To, co widzimy dzisiaj na własne oczy, to taka właśnie orka i siew. Chińczycy się bogacą i zbroją, Stany Zjednoczone biednieją i też się zbroją. Ale przez to, że Chińczycy się bogacą a Stany biednieją, to ci drudzy mają wielkie ciśnienie na wojowanie, dopóki są na tyle silne, aby tą wojaczką coś zwojować. w końcu czas działa ewidentnie na ich niekorzyść. Słabną. Robią więc syf na całym świecie tylko po to, aby świat pogrążył się w chaosie, wszak chaosem można łatwo i bardzo skutecznie zarządzać. Napuszczać jedne narody na drugie, jedne plemiona na inne, jedną część narodu na inną, robią syf na Bliskim Wschodzie, w Azji, Afryce oraz Europie - to taka typowa polityka upadającego mocarstwa. Tak, tak, drodzy czytelnicy. Ci emigranci, co to nam w prezencie na święta nasyła Grześ Soros wraz ze swoimi kolegami, to nie po to, aby nam przychylili nieba, podcierali nam dupska na starość i pracowali w mniej chwalebnych  zawodach, w których nie chce się Europejczykom pracować. To po, to aby zrobić tutaj w Europie civil war. TO JEST PEWNE I JUŻ NIEODWRACALNE, ŻE ONA NASTĄPI. Nawet już teraz jest wystarczająca ilość durnych i gotowych na wszystko allahoakbarów w kontrze do europejskich, również już gotowych na wszystko "faszystów" - jak to plugawa lewica (tfu), nazywa normalnych ludzi, zatroskanych o los swojego kraju, swojego domu, rodziny i bliskich. Jest już też odpowiednia temperatura zapłonu, bo całkiem ostro iskrzy pomiędzy allahoakbarami a "faszystami". Wystarczy, że allahoakbary nie dostaną "pieniędzy od allaha" i to jest ta iskra, która zapala tę beczkę z prochem. Symulacje mieliśmy parę lat temu w Paryżu, gdy tamtejsi nierządnicy chcieli obciąć "pieniądze od Allaha". Trochę Paryża się przy tym zjarało. To są tylko przygotowania czysto techniczne, ale wraz z nimi, równolegle czynione są przygotowania na poziomie świadomości ludzkiej. Pomijam te oczywiste i widoczne, jak obecna permanentna propaganda antyrosyjska i propaganda zarówno proislamska, jak i  jednocześnie antyislamska (kierowane odpowiednio do dwóch różnych grup docelowych). Jak  powiedział w swoim wykładzie Jurij Bezmienow, pewne rzeczy, jak np. demoralizacja społeczeństwa, jest planowana na jedno całe pokolenie czyli jakieś 15-20 lat. Więc jak to zrobić, żeby przygotować całe pokolenie na wojnę?

      Wiedząc, że za 15-20 lat będzie wojna, trzeba wychować odpowiednio przygotowane na nią mięso armatnie. Trzeba pokazać dzieciom i młodzieży jaka to wojna jest fajna i jakież się na niej dzieją wspaniałe przygody. Jednocześnie musi istnieć narracja negatywna o przyszłym wrogu, itp. To stąd za PRL-u taki  wysyp filmów, w których biło się "Niemca w kask", bo on był złem tego świata i uosabiał "zgniły zachód". Za PRL-u mieliśmy taki cukierkowy serial przygotowawczy dla młodzieży:  "Czterej pancerni i pies". Serial ten gotował ówczesną młodzież pod przyszły konflikt z wiadomo kim: Szkopem, co to był taki straszny i okrutny. Proszę sobie przypomnieć jaki on miał destruktywny wpływ na psychikę dzieciaków. Chyba najbardziej znana ówczesna podwórkowa zabawa, to właśnie zabawa w wojnę. Każdy był Jankiem, Gustlikiem, Grigorim a i Maruśki się zdarzały i nawet Czereśniaki :). Tuż po odcinku serialu, wszystkie dzieciaki wylegały tłumnie z domostw na podwórka i naśladowały serialowe historie. Plany się jednak zmieniły, ta dobrze ukształtowana młodzież się "zmarnowała", ale któż mógł przypuszczał, że taki Kukliński pokrzyżuje im plany a ZSRR pokojowo odda prymat Stanom. Plany były wielkie, przygotowania solidne a się wszystko pokiełbasiło.

        Co prawda, dzisiaj narzędzia służące do programowania baranów powiększyły swój wachlarz: teraz nie ma lepszej intoksykacji młodzieży w tym kierunku, niż gry komputerowe. Jednocześnie, nie zaprzestano karmić ludzi filmami wojennymi (i innymi) z coraz bardziej krwawymi i wynaturzonymi scenami. W tych filmach życie ludzkie jest nic nie warte, a im bardziej "wyrafinowana" i krwawa przemoc tym, chętniej film jest oglądany. Ma to ludzi oswoić i odpowiednio rozgrzać głowy pod totalny brak człowieczeństwa w tym konflikcie. Widać też w tym wszystkim progres, bo widz się znieczula na ciągle powtarzane sceny gwałtu  i mordu (obojętnieje, a taki jest właśnie cel: OSWOIĆ I ZOBOJĘTNIĆ). Dlatego też każde, co nowsze produkcje, muszą w tym krwawym okrucieństwie iść ciągle o krok dalej, aby przekroczyć kolejny próg emocjonalny u człowieka, aby ten znowu coś "poczuł".
 
      Cała historia XX wieku to wzmożona barbaryzacja i wynaturzenie społeczeństw, przy jednoczesnym rugowaniu jej hamulca, jakim jest chrześcijaństwo - naturalny przeciwnik barbaryzacji i wynaturzenia. Zadajcie sobie proste pytanie: czemu służy wojna? Wojna jest po to, aby poprzez gwałtowne i barbarzyńskie zmiany  "ZMIENIĆ CHARAKTER SPOŁECZEŃSTWA". Proszę samemu dokonać porównań społeczeństw przed I Wojną Światową z tymi po niej, przed II wojną Światową i po niej. Zmiany są kolosalne, w każdym aspekcie życia. Poza tymi gwałtownymi zmianami,  miejsce miały jeszcze inne, trochę mniej spektakularne ale komplementarne do nich, czyli np. rewolucja seksualna. Od bogobojnych purytan, którzy to kąpali się w strojach kąpielowych wykonanych z "namiotów", po "bikini" lat 60-tych i produkt końcowy czyli uzdę w dupie zamiast majtek. To jest główny cel wojen i rewolucji, nawet tych niemilitarnych jak rewolucja seksualna lat 60-tych. INŻYNIERIA SPOŁECZNA NA GIGANTYCZNĄ SKALĘ, potężny katalizator gwałtownych przemian społecznych na całym świecie.

Tak już ze mną często bywa, że wpadam w pułapkę dygresji. W momencie, w którym mam jedynie bardzo prosty przekaz, latam po wątkach pobocznych jak oszalały. Chociaż, w mojej ocenie, są one istotne dla zrozumienia całości.

       Opowiem wam jeszcze jedną historyjkę z cyklu "Z graciarni plebana". Robię to z pamięci, więc mogę się pomylić z procentami i innymi pierdołami, ale to nie w nich tkwi sedno. Chodzi tutaj o mechanizm, progres tego mechanizmu i o meritum. W moim mniemaniu jest to opowieść komplementarna.
    
      Wszystkie konflikty są prokurowane przez starszych i podlejszych, więc muszą też być przez nich dogłębnie badane i analizowane, jak z resztą wszystko, co robią. Bo jak bez tego prokurować następne, lepsze i wydajniejsze? Trzeba udoskonalać swoje narzędzia manipulacji, aby albo bardziej zintensyfikować konflikt, albo zwiększyć/zmniejszyć skale zniszczeń infrastruktury/ludzi. Albo wyciągnąć inne, coraz to większe korzyści, jakie sobie założyli ci barbarzyńcy. O ile dobrze to zapamiętałem, pod Gettysburgiem, tuż po bitwie, starsi i podlejsi zrobili dokładną analizę całej bitwy oraz jej skutków. I co im z tego wynikło? Ano, że ludzie nie za bardzo chcą się nawzajem zabijać. Mamy jakiś wewnętrzny mechanizm, który manifestuje się naszym wrodzonym wstrętem do zabijania przedstawiciela tego samego gatunku. Z analizy im wyszło, że olbrzymia ilość muszkietów nawet nie oddała strzału. Analiza celności ostrzałów wykazywała jakieś 5% skuteczności w stosunku do możliwości broni. Zupełnie tak, jakby ludziska specjalnie strzelali Bogu w okno. Oczywiste jest, że jak jest bitwa, to są emocje i przez to spada  celność, z pośpiechu zdarzają się niewypały (jak i podwójnie załadowana broń - śmierć bądź kalectwo dla strzelca). Ale sami przyznacie, że oprócz wymienionych powyżej czynników, musi dochodzić jeszcze jakiś - i to bardzo istotny - czynnik, powodujący aż taką małą "wydajność".  Oni sami stwierdzili, że tym czynnikiem jest ludzka psyche i już wtedy kombinowali jak to poprawić. Dla wojskowych taka informacja, jak i sposoby zmiany tego stanu rzeczy, to potężny atut strategiczny, zwiększający wydolność i skuteczność swojej armii (tyle, że jak wdrożą to wszystkie armie, to nici z przewagi, tylko rzeź jest większa). A dla starszych i podlejszych, dla których zwycięstwo którejkolwiek ze stron nie jest istotne, istotnym może być czynnik depopulacyjny, jaki ze sobą niesie wojna.  W mniemaniu wojskowych, ich żołnierze nie byli dostatecznie wyszkoleni i przygotowani, więc trzeba było wdrożyć specjalne treningi w celu zwiększenia skuteczności. W mniemaniu  starszych i podlejszych maszynka do mielenia mięsa miała za małą wydajność i też trzeba było nad tym "popracować". Dwa odmienne cele dwóch różnych grup interesów (będących na różnych poziomach piramidy władzy) i poszukiwanie jednego wspólnego narzędzia do realizacji tych celów. Zarówno wojskowi, jak i starsi i podlejsi, szukają wspólnych narzędzi do osiągnięcia różnych celów, więc pracują ręka w rękę.

       W I-wszej wojnie światowej ten współczynnik ponoć wynosił już 15%.  A w drugiej coś około 30% (skuteczności ówczesnej broni), czyli nadal kule latały Bogu w okno, ale już z dużo mniejszą  częstotliwością. To wszystko dzięki przyzwyczajeniu społeczeństw do zdziczenia poprzez przebyte wojny, jak i pamięć o nich (oswajanie z barbarzyństwem).  Ale też poprzez propagowanie wojny pod postacią wojennych kronik filmowych, powieści jak i pro-wojennych artykułów w gazetach, podgrzewających emocje ludzi. Jednak dla starszych i podlejszych nadal nie było to satysfakcjonujące. Jeżeli chodzi o ludzką psyche, warto tutaj przypomnieć relacje żołnierzy, biorących udział w wojnie w Wietnamie, gdzie piechociarze opowiadali o koszmarze wojny, podczas gdy lotnicy o wspaniałej przygodzie. Inne ma się wspomnienia, jeżeli widzi się twarz zabijanego wroga, do którego przed chwilą strzeliłeś, widzi się śmierci własnych kolegów, ich wnętrzności i cały ten syf. Inaczej będzie w przypadku zabicia jakiegoś anonimowego gościa, którego nie widać, a jedyne, co zrobiłeś to spuszczenie na niego bomb, z mglistą tylko świadomością o jego istnieniu. Nie widzisz efektu naciśnięcia guzika. Niby wiesz, że tam ktoś zginął, ale to jest takie nienamacalne i bez emocji. Zupełnie jak gra komputerowa, gdzie liczą się tylko trafienia i punkty.

       Idąc tym moim tokiem rozumowania, uważam, że wojenne gry komputerowe FPP (z pierwszej perspektywy), bardzo, ale to bardzo im te statystyki podniosą i jestem pewny, że taki właśnie cel im przyświeca. Dziś całe pokolenie, wtedy jeszcze dzieciarni (w tym mnie), dzisiaj już dorosłych byków, jest już mentalnie przeszkolonych i oswojonych z zabijaniem. Wyraźnie przejawia się to w skali i "jakości" przestępstw, jak i przemocy w szkołach. Dzieciarnia tysiące razy zabijała ludzi w grach komputerowych, gdzie widzi się twarze "ludzi", do których  się strzela. Widzi się też efekty tego wirtualnego mordu, czyli krew, flaki oraz konwulsje i spazmy umierających, porozrywane i płonące ciała. I jak myślicie? Jakie były i są  reakcje na twarzach  dzieciarni, do dziś z upodobaniem zagrywającej się w gry, kiedy to widowiskowo  rozerwali kogoś granatem, czy podziurawili z karabinu?  Zawsze towarzyszy im przy tym (mi kiedyś także) grymas zadowolenia i wewnętrzne poczucie spełnienia, pełnia satysfakcji. Powtórzcie takie wirtualne zabójstwo tysiące razy i użyjcie wyobraźni: jak bardzo mamy dzisiaj przeszkoloną kadrę do tego, aby być bardziej skutecznym w zabijaniu "i się nie zawahać"? . Oni już są gotowi. Sami wyszkolili się na domowych trenażerach i symulatorach pod przyszłą wojnę. Nie bez przyczyny w tych grach jest też zdefiniowany potencjalny przeciwnik, z jakim będą się potykać. Np. w Call of Duty 4 Modern Warfare walczymy z terrorystami. Nie mam zbyt dużej wiedzy o dzisiejszych grach komputerowych, bo od dłuższego czasu zajmuje się czymś poważniejszym, ale pisze wam to, co pamiętam z czasów swojej młodości. To, co spamiętałem z migawek życia, które przelatują mi czasami przed oczyma, kiedy widzę jak ktoś gra, albo widzę bijące po oczach reklamy gier, idących w tym właśnie nurcie walki z terorystami-Arabami.

     Jeszcze jedna malutka ciekawostka, jaka mi się przypomniała. Jest taki film, który jest bardzo na czasie, w temacie i najpewniej ma drugie dno. Mam na myśli "Jutro, kiedy zaczęła się wojna". Jest to australijski film o ataku Chińczyków na Australię i o tym, że grupa zwykłych przyjaciół, niejako zmuszona została do stawienia im oporu i zaczęła bawić się w partyzantkę. Zapytacie mnie, co jest w tym ciekawego i dającego do myślenia, potencjalnie mającego drugie dno? Otóż, "polityka zaczyna się od mapy", jak mawiał Otto von Bismarck, lub jak rzecze Jacek Bartosiak, "geografia jest kluczem do zrozumienia geopolityki". Ewentualna konfrontacja bloku wschodu na czele z Chinami z blokiem zachodnim, niejako wymusza na  Chinach ekspansje  w tamtym kierunku. Bez opanowania tamtego basenu mórz i oceanu, jak by to powiedział Owsiak, Chinole "mają w dupę". Ciekawa zbieżność, że "zainteresowani" wypuścili taki film, który jest samospełniającą się przepowiednią. A do tego ta emocjonalna intoksykacja: wojna fajna jest i to świetna przygoda. Dodatkowo, przeciwnik już jest określony i zdefiniowany. Chinolki są w filmie odpowiednio pokazani, sklasyfikowani jako podłe i bezduszne samo zło. Jest to instruktarz walki zaczepnej dla tamtejszej młodzieży, z legendą o tym, jaka to będzie wspaniała przygoda.

       Ale dosyć dygresji, czas na meritum, które sprowokowało mnie do popełnienia tego wpisu, czyli słów kilka o grze Command & Conquer Generals z 2003 r. Jest to gra bardzo, ale to bardzo zbieżna z tym, co piszę powyżej i z tym, co widzimy dzisiaj na naszym ziemskim grajdołku. Jest ona bardzo profetyczna, biorąc pod uwagę datę jej wydania (weźcie uwagę, że rok czy dwa trwają prace nad taką grą). Zwróćmy uwagę na strony konfliktu, jakie są przedstawione w tej grze. Są trzy strony konfliktu: USA, Chiny i coś na kształt państwa islamskiego. Czyż to nie klarujący się na naszych oczach obraz przyszłości? Szczególnie ciekawe są tutaj Chiny. Kto w tamtych czasach przypuszczałby, że kiedykolwiek możliwy jest akurat konflikt w takiej konfiguracji (oprócz bardzo wtajemniczonych w arkana geopolityki)? Związek Radziecki (bądź jakieś jego pochodne), to ja bym mógł jeszcze zrozumieć, bo była to wciąż żywa historia, zadra w sercach i umysłach ludzi. Ale Chiny?! Potencjalny przeciwnik w postaci "państwa islamskiego", też jest na tamte czasy niewiarygodny, bo nie było wtedy takiego tworu politycznego i nic nie zwiastowało, że takowy będzie. Mniejsza o to, lećmy dalej, bo tam też jest ciekawie.

     Uzbrojenie tych trzech stron jest nader interesujące. USA - wiadomo - technika, satelity, drony i świetne, nowoczesne lotnictwo, Chiny - wiadomo - masa ludzka (za koszt jednego żołnierza z koszar wybiegało dwóch), toporne i wytrzymałe ciężkie czołgi, jak i tanie i przeciętne (czyli duża masa) t-55, lotnictwo jakościowo średnie, na sowieckim sprzęcie. Państwo islamskie w tej grze nie ma lotnictwa a jego uzbrojenie i taktyka jest wielce zastanawiająca. Czołgi, które mają, to brzydkie i słabe jakby IMPROWIZOWANE (jakby japońskie brzydactwa rodem z II WŚ o marnej wartości bojowej), a możliwość ich ulepszeń to zbieranie złomu po rozbitych maszynach, tak swoich jak i przeciwnika i "obklejanie" tym złomem własnych czołgów, dla zwiększenia odporności pancerza. Oczywiście, nie zabrakło odzianych w dynamit allahuakbarów z kategorii piechota (chyba też byli w pakietach po dwóch) oraz dopancerzonych ciężarówek, wypełnionych materiałami wybuchowymi z kategorii pojazdy bojowe. Ciekawostką jest tutaj taktyka, jaką przyjęło państwo islamskie przez wzgląd na brak lotnictwa i słabą przed nim obronę. Są nią tunele, w których pochowane mogą być całe dywizje pancerne, opuszczając je tylko po to, aby dokonać ataku i ponownie się w nich schować. Czyż to nie jest tożsame z tymi podziemnymi konstrukcjami, jakie są odnajdywane w Syrii, przystosowane właśnie do tego celu? Oczywiście, czołgi w grze mogły przemieszczać się pod ziemią i wyjeżdżać dowolnym wejściem do tunelu. Nie wiem, jakie są realia odnajdywanych podziemnych konstrukcji poza tym, że służą jako garaże dla sprzętu. Może skurwensony też mają rozmach, jak np. Vietcong, który to stworzył całe podziemne miasta.


    Do tego dochodzą tzw. BRONIE MASOWEGO RAŻENIA. Państwo islamskie ma klasyczne scudy z klasyczną bronią chemiczną. Chinolki mają klasyczne rakiety z klasycznymi nukami. USA ma natomiast niszczycielski, kierowalny promień z nieba. Tutaj już można sobie nieźle pospekulować. W związku z tym promieniem z nieba, przypomina mi się pewne info jakiejś szychy z Pentagonu, który mówił, że w przypadku wojny, kiedy będzie trzeba, USA pokaże technicznie bardzo zaawansowane i śmiercionośne "zabawki", jakie zadziwią świat i powalą przeciwników na kolana. Jedno, czego jestem pewien, to to, ŻE ONI JE MAJĄ, a ten gagatek nie żartował. Skąd to wiem?  Proszę posprawdzać kiedy i jakie projekty badawcze zaczynali i ile wrzucili w to forsy. NIE MA TAKIEJ OPCJI, ABY PRZY TAKICH BUDŻETACH, JAKIE WPIEPRZYLI W TE PROJEKTY I W ICH ROZMACHU, NIE BYŁO ŻADNYCH WYMIERNYCH KORZYŚCI (mają rozmach skurwinsyny). To, co na dzień dzisiejszy pokazują, to prawie wszystko są stare zabawki. Technologicznie są pewnie parędziesiąt wiorst przed resztą świata, tyle, że to nie jest czas na pokazywanie wszystkich kart z talii i tego, co ma się pochowane po rękawach. Pomimo, że już teraz strony konfliktu są na poziomie badania i macania swoich możliwości. Rosjanie czy Chińczycy też mają parę asów pochowanych, bo troszeczkę US-ów podgonili, czy to przez szpiegostwo, czy handel technologiami, które później sami unowocześniali. Ale to wciąż, według mnie, jest spora przepaść w porównaniu z tym, co mają w US-landii.  Jednak nie gwarantuje to, że USA wygra w potencjalnym konflikcie. Ja tam bym na nich nie stawiał, bo pomimo wszystko, mają coraz większą część świata przeciwko sobie (mam na myśli ludzi, którzy są uświadamiani o prawdziwych przyczynach zgryzot na świecie, a przy odpowiedniej świadomości ludzkiej w danych krajach, wcześniej czy później, musi się to przełożyć na zmianę polityki, nawet najbardziej wiernych sojuszników USA)  a z całym światem wojować się już nie da. Oczywiście zdaję sobie sprawę że USA jest to pitbull Izraela - głównego mąciciela. Zdaje sobie też sprawę z innych niuansów, ale jak bym tego wszystkiego nie uprościł, to bym nie był w stanie tego napisać, bo mam zerowy warsztat i potrafię nadawać tylko prosty przekaz bez tych wszystkich niuansów i różnych zawirowań polityki międzynarodowej.

    Tak więc po wuju nam ta wojna i na wuj nam ona. Niech się wielki wuj zza wielkiej kałuży wypcha swoją sieczką propagandową swoje własne ubłocone gumiaki i i niech nie robi nam "porządków" na świecie bo wszędzie zostawia po sobie tylko ślady gnoju i niemożebny odór.

     Nie wiem, może jestem przeczulony i mam już jakieś zalążki wczesnego stadium fiksum dyrdum, ale ta gra, rok jej wydania, to, co dzisiaj obserwujemy  i do czego to zmierza, jakieś takieś zbieżne jest, hm? Przez to, co wiem o schematach i mechanizmach naszej rzeczywistości, oraz dzięki wiedzy jaką zgromadziłem w tym swoim zagraconym umyśle, widzę w tym pewien wspólny mianownik.

Ciekawe, że świat krystalizuje się na naszych oczach w postać tego, co widać w grze strategicznej z 2003 roku. Proroki jakieś, czy to ja świruję?



Pleban Zenobiusz



© zezorro'10 dodajdo.com
blog comments powered by Disqus

muut