Go To Project Gutenberg

poniedziałek, 14 marca 2016

Precel trybunalski. Złapał kozak tatarzyna

-
Z początku afery i zamieszania wokół Trybunału Konstytucyjnego pozwoliłem sobie swym zwyczajem zdiagnozowaną sytuację opisać obrazowo nowym terminem rodzajowym, na jaki z racji swego fundamentalnego znaczenia oraz nowatorstwa powstałej sytuacji zasługuje. Naszkicowałem zawiłości i konsekwencje z tego prawnego boju u samych podstaw nadwiślańskiego „państwa prawnego”, realizującego zasady „sprawiedliwości społecznej” wypływające, ale nie – wróć!, nie „realizującego”, tylko urzeczywistniającego, żeby było jeszcze piękniej. Stoi w konstytucji. I żeby dopełnić czary farsy i groteski, bo już nie goryczy, Trybunał Konstytucyjny wydał właśnie na swój temat wyrok. Powołując się oczywiście na konstytucję, bo na cóż innego, wydał był precedensowy wyrok sam o sobie, rwąc przy tym w drobiazgi siebie, nowelizację ustawy o trybunale i samą konstytucję przy okazji, bowiem dyktator Rzepliński zdecydował, że stojąc na straży konstytucji może ją dowolnie interpretować, używać, wycierać nią sobie gębę, buty i co tam ci jeszcze na myśl przyszło. Tak właśnie Rzepliński, rwąc na strzępy ustawę, nowelizację i samą konstytucję postanowił był. A nam do wierzenia zapodał.

Nasze uprzednie badania genezy tego trybunału i jego konstytucyjnego umocowania, na doczepkę do systemu sprawiedliwości socjalistycznej, tworzącego zrąb nowego porządku: państwa prawnego, czyli tekturowego tworu, wyklejonego makulaturą, której nikt nie rozumie, nie czyta, a co więcej nie ma najmniejszego zamiaru stosować, okazały się jak najbardziej trafne. Na święta Bożego Narodzenia wiedzieliśmy, że dyktator i najwyższy sędzia, chciałoby się wręcz powiedzieć: sędzia sądu ostatecznego, idzie w zaparte i na zwarcie, słowem – na konstytucyjny zamach stanu. Nie wiedzieliśmy wszak jeszcze, w jakim rozmiarze i w jakiej reżyserii: czy będzie intryga, czy fajerwerki. Dyktator rozwiał oto ostatnie wątpliwości. Mamy widowisko jarmarczne, cyrkowe na cztery fajery: będą pochody, protesty, petycje, wrzaski i oklaski na całą Europę. Zamach na niezależność sądów w Polsce!

Nie na darmo podałem uprzednio genezę Trybunału Konstytucyjnego, by można się było spokojnie rozejrzeć na scenie przygotowywanej do głównej odsłony. Podobnie do nieokreślonych atrybutów „państwa prawnego” i zasad, które ma „urzeczywistniać”, konstytucja nie przewidziała i nijak nie rozstrzyga immanentnego konfliktu, gdy trybunał ma rozstrzygać zgodność z konstytucją ustawy o sobie samym. Pomińmy już litościwie tę drugą część, oczywistą od starożytności i zresztą formalnie wyznawaną jako fundamentalna zasada prawna w CAŁYM świecie cywilizowanym, że nikt nie będzie sędzią we własnej sprawie. Chodzi o jeszcze poważniejszą zasadę, dość jasno wyłożoną w konstytucji, na której straży ma stać trybunał, a mianowicie świętego rozdziału i trójpodziału władzy na ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą. Te władze ze sobą się stykają, ale na siebie nie mają prawa zachodzić, bowiem mają ściśle rozdzielne kompetencje! A w minionym tygodniu dyktator Rzepliński tę zasadę uroczyście i ostentacyjnie złamał, nawet nie próbując tego aktu warcholstwa ukrywać za prawnymi kruczkami {miał taką możliwość, już dość sprawę zamotał}, czyli wypowiedział posłuszeństwo porządkowi prawnemu, jakkolwiek koślawo, ale przynajmniej formalnie w konstytucji sformułowanemu. W obronie konstytucji uroczyście podarł ją na strzępy- i jest z tego dumny!

Nie żeby jaruzelsko-kwaśniewska konstytucja na takie traktowanie z powodu swego tekturowego, obrazkowego i teoretycznego charakteru państwa prawnego nie zasługiwała. Ale innej konstytucji nie mamy, wobec czego trybunalski zamach stanu, rokosz Rzeplińskiego stawia całe państwo w stan zawieszenia poprzez klincz i paraliż podstawowych władz państwowych. Sejm wyznaczył nowych sędziów i zmienił ustawę, a trybunał ich co prawda zatrudnił, ale nie pozwala orzekać, jednocześnie nie stosuje ustaw i podważa ich „konstytucyjność”, uważa bowiem, że skoro może ustawy badać, to ipso facto nie musi ich już sam stosować. Czyli stoi poza prawem i ponad trójpodziałem władz, zdefiniowanym w konstytucji. Za chwilę podam uderzający i wręcz żelazny dowód tej tezy, na razie diagnozując ją opisowo, abyśmy mogli docenić otchłanną głębię zakrętów prawnego precla, które Polska w zapasach sejmu z trybunałem i rządem osiągnęła. Precel jako obrazowa przenośnia nadaje się do diagnozy sytuacji wybornie, gdyż jest gustownie pozawijany i zakręcony sam na siebie tak, że podróżując po nim palcem możesz różnymi drogami dotrzeć do punktu wyjścia. Zaczarowany krąg, impas, pułapka. Dodatkowo graficznie przypomina symbol prawa i palestry – paragraf, a istotnie mamy do czynienia, jak widać z przebiegu wypadków, z podstawowym konfliktem porządku prawego. Żeby dopełnić pikanterii smaku przeżyjemy niebawem objawienia w tej sprawie Komisji Weneckiej, zgrabnym ruchem wyprowadzające konstytucyjny rokosz i zamach stanu na szczebel międzynarodowy, co najwyraźniej było zamiarem inicjatorów od samego początku, i co skądinąd w swoich analizach opisałem. Precel nie wiadomo dokładnie do jakiej grupy wypieków należy: do pieczywa, ciastek, czy słonych przekąsek, bowiem istnieją różne jego rodzaje. Dzięki przeciekom z Komisji Weneckiej wiemy wszak, że spełniły się podejrzenia o istotnym zabarwieniu etnicznym tego nowożytnego starcia „żydów” i „chamów” nadwiślańskich i trybunalski precel może być z macy.

Zakręcony, pogięty niczym paragraf, a teraz jeszcze wiemy, że bez wyjścia. Bowiem od środy 9 marca 2016 trybunalski precel stał się preclem podwójnym, tak jak podwójny jest klincz założony w starciu sejm-trybunał jesienią w wersji pojedynczej. Bowiem dyktator Rzepliński nie tylko wypowiedział praktyczne posłuszeństwo innym władzom {czyli wyszedł poza paradygmat trójpodziału}, obwieszczając że nie respektuje sejmowych ustaw – te ma prawo rewidować – ale także uchwał, w tym wyboru i mianowania sędziów - i ostatecznie zamknął sobie drogę odwrotu i jakiegokolwiek wyjścia z klinczu. Konflikt wokół trybunału, który zaczął się na pozór niewinnie wokół pospiesznego mianowania „na zapas” aż pięciu sędziów, przeszedł dziś z fazy sporu o kompetencje władz w fazę jawnego bezprawia, nieposłuszeństwa, czyli zamachu stanu. Za chwilę rozwinę tego przesłanki i wynikające stąd implikacje, wysoce niepokojące na przyszłość, ale wybaczysz chwile niepewności, boć właśnie taki – eskalacyjny, „na chama” i zamachowy scenariusz jako logiczny rozważaliśmy jesienią, zatem trudno mówić o zaskoczeniu. Tymczasem chciałbym gwoli szerszego obrazu przypomnieć, że istotną przyczyną pojawienia się w ogóle w głowach inicjatorów sierpniowego konstytucyjnego zamachu stanu, Komorowskiego i Rzeplińskiego tego scenariusza, jest fundamentalnie tekturowy, fasadowy charakter polskiej demokracji. Dzięki tej cesze Rzepliński jako urzędujący prezes konstytucyjnego sądu mógł być autorem pospiesznie przeprowadzonej nowelizacji ustawy o trybunale {czyli Rzepliński lobbysta sam zwiększył swoje kompetencje} – i trybunalski zamach stanu mógł w ogóle zaistnieć. Nowy parlament odmienił te wysoce kontrowersyjne politycznie zapisy, zmieniając wymogi formalne działania trybunału i tryb jego pracy, ale tych zmian dyktator Rzepliński nie tylko nie wprowadził, ale jednostronnie uznał za „niekonstytucyjne” i ostentacyjnie zignorował. Wypowiedział tym samym posłuszeństwo sejmowi.

Ale to nie wszystko, gdyż wyczerpał znamiona konstytucyjnego zamachu stanu i złamania konstytucji najpóźniej w sierpniu 2015, kiedy nowelizacja ustawy o trybunale {rozpoczęcie kryzysu trybunalskiego} jego autorstwa do sejmu, z inicjatywy Komorowskiego wpłynęła. Co najbardziej alarmujące w nadwiślańskiej atrapie „państwa prawnego” prezydent za lobbystyczną pracę Rzeplińskiego, urzędującego prezesa trybunału, opracowującego nowelizację ustawy o trybunale {czyli sędzia Rzepliński ustalający swoje kompetencje} sowicie wynagrodził – i jest to wiedza jawna i powszechnie znana. Już wówczas, całkowicie jawnie, ostentacyjnie i można by rzec żartem wręcz ze szczególnym okrucieństwem dwa naczelne organa władzy: prezydent oraz trybunał w osobie jego prezesa, spiskowali przeciw trzeciemu organowi: sejmowi, czyli władzy ustawodawczej. Istotą bowiem zmian sierpniowych w trybunale była swoista jednomyślność jego orzeczeń oraz impeachment prezydenta, które swego czasu opisałem. Nie wnikając nawet w jawnie antykonstytucyjne zamiary tych posunięć, zmierzające do skutecznego sparaliżowania trójpodziału władzy, wypada zauważyć rażący konflikt interesów w przeprowadzeniu tych zmian, a wyczerpujący znamiona zamachu stanu. Mamy bowiem do czynienia z całkowitą samowolą trybunału w osobie Rzeplińskiego, nadającemu sobie przy wsparciu prezydenta nadzwyczajne kompetencje. Nie ma mowy o „doradztwie” i opiniowaniu projektowanych zmian prawnych, jak chcą nas przekonać sprytne leśne dziadki z trybunału. O nie! Chodzi jednoznacznie o zabroniony na całym świecie, w dodatku korupcyjny lobbing we własnej sprawie. Otóż poprzedni lokator Belwederu za opracowanie nowych zasad pracy trybunału pod wodzą Rzeplińskiego, szalenie wzmacniające jego praktyczne uprawnienia polityczne, wraz z niesłychanym narzędziem usuwania ad hoc prezydenta, oficjalnie opłacił! Bowiem letnie zmiany ustawy nie były jednie opinią wybitnego konstytucjonalisty na temat opracowanych przez kogo innego propozycji, one były autorskim dziełem Rzeplińskiego, za co faktycznie w świetle prawa autorskiego należy mu się wynagrodzenie. Kłopot w tym, że Rzepliński sam przygotował przepisy pracy Rzeplińskiego, co w oczywisty i łatwo zrozumiały sposób łamie konstytucyjną zasadę trójpodziału władz, a na dokładkę stanowi przygotowania do zamachu stanu na naczelny organ władzy i jego gwarantowane kompetencje, co jest z zasady traktowane tak samo jak usiłowanie, czyli wykonanie zamachu.

Konstytucyjny zamach trybunalski miał oto miejsce już przed pół rokiem – i skoro nikt nie kwapi się do zakładania obrączek Rzeplińskiemu, to widomy i jasny to znak, że tekturowe „państwo prawne” to nie jest to samo, co państwo prawa, a „sprawiedliwość społeczna” jako żywo nie jest tożsama ze sprawiedliwością tout court, podobnie jak „urzeczywistnianie” nie jest tożsame z codzienną realizacją. Któż by podejrzewał, że jaruzelsko-kwaśniewskie kauzyperdy i papugi potrafią tak precyzyjnie formułować prawo? Najwyraźniej potrafią, tylko że nadwiślańskie ofiary tego „prawa” oraz większość „prawników” po prostu nie rozumie podstawowych pojęć – i traktuje tekturową atrapę jak coś realnego, a przecie każe dziecko wie, że papierowy tygrys nie gryzie... Podałem zderzenie precyzyjnych pojęć: realizować i urzeczywistniać. Brzmią podobnie, ale mają w dużej mierze rozłączny zakres. Realizować oznacza przeprowadzać wedle ściśle znanych zasad i procedur. Mamy wyczerpujące wszystkie przypadki podręcznik i wiemy jednoznacznie, co w każdym się robi i w jakiej kolejności. To realizacja planu. Urzeczywistnianie to jednak coś innego, to rewolucyjne „wprowadzanie w czyn”, w dużej mierze improwizacja, konieczna na każdej socjalistycznej budowie, gdzie cel końcowy i ogólne zasady są znane, ale brak narzędzi. Budowę deweloper „realizuje” według harmonogramu. Znamy, prawda? Budowę socjalistyczną, uwiecznioną na filmach Barei, się „urzeczywistnia”, bowiem plan nigdy nie jest na niej realizowany. On nie jest nawet realizowalny. W rzeczywistości nie istnieje, jest fikcją. Za dużo w nim elementów nieokreślonych, zbyt wiele płynnych i niepewnych terminów, stąd nieustanna improwizacja. I dlatego też konstytucja PRL-bis jest jedną wielką improwizacją, niedoróbką, „urzeczywistniającą” pomysł komunistów na „państwo prawne”, żeby było pięknie i ładnie wyglądało. I stąd ogromne pole do sporu kompetencyjnego między naczelnymi władzami, z którego z ochotą skorzystał namiestnik Komorowski, świadomie podrzucając na odchodne rękoma Rzeplińskiego minę do trybunału. Ona od pół roku czekała na eksplozję i ta zgodnie z planem 9 marca 2016 nastąpiła.

Co teraz będzie – koniec świata? Niekoniecznie. Zapasy w szambie nad Wisłą tak nagle i dramatycznie się nie skończą, ponieważ jak napisałem jego uczestnicy doskonale wiedzą, że tekturowa dekoracja „państwa prawnego” tego nie zniesie. Gdyby to wszystko było naprawdę, to Rzepliński już jesienią miałby stalowe bransoletki, a widać że wciąż nie ma. Tak więc do rozerwania podwójnego klinczu trybunalskiego precla będą niechybnie potrzebne siły wyższe. Etap przygotowań do ich wejścia na scenę wygląda na zakończony, tak więc – wraz z nadchodzącą wiosną – będziemy widzami manifestacyjnego wzmożenia nad Wisłą. Po coś Bolka wybudzono ze słodkiego snu. Znajoma trąbka gra, ogary ruszyły w las, a zewsząd dochodzi przeraźliwy, stadny jazgot, wrzask, skowyt i klangor...


Tekst stanowi wstęp bieżącej analizy Summa Summarum 11/16


© zezorro'10 dodajdo.com
blog comments powered by Disqus

muut