Go To Project Gutenberg

wtorek, 3 stycznia 2017

Bad moon rising

-



Poprzedni odcinek zilustrowałem kultowym Bad Moon rising, przekornie wprowadzając dysonans do radosnej, przedświątecznej krzątaniny. Dlaczego, czyżbym miał jakieś przeczucia berlińskie? - pyta niezmordowanie ciekawy watson. Otóż nie w sensie dosłownym, ale niestety tak w sensie ogólnym, gdyż nastrój bardzo poważnego niepokoju pod pozornie uładzoną i pogodną powierzchnią wydarzeń jest aż nazbyt doskwierający, aby go przeoczyć. Coś jak kamyk w bucie, przypominający o swej obecności przy każdym kroku.

Na pozór wszystko jest jak to mówią millenials wporzo. Wskaźniki idą w górę – czy to w Europie, Stanach, czy w Polsce, a przynajmniej nie idą w dół. W najgorszym przypadku, kiedy już rzeczywiście idą wyraźnie w dół, jak to ma miejsce z polskim PKB w IV kwartale, to nadpremier Morawiecki pospiesza uspokoić lęki, że ani budżet nie jest zagrożony, ani reformatorskie programy. A co jeszcze ważniejsze PIS nie przygotowuje żadnych podwyżek podatków, co skądinąd musiał osobno zaświadczyć sam prezes K, a co z kolei daje nam podręcznikową miarę osobistej wiarygodności nadpremiera i jego reformatorskiej ekipy. Nie żebym nie wierzył w ich zapewnienia, że czeka nas świetlana przyszłość, gdyż po roku ich obserwacji dochodzę do pewnego wniosku, że sami uwierzyli w swą propagandę, mogą zatem ją serwować bez ryzyka zwichnięcia sumień. Jak łatwo zgadnąć ma to pewne zalety, zwłaszcza w dziale PR, ale także bardzo poważne mankamenty. Cóż bowiem, jeśli wiara i zaklęcia nie wystarczą do zaczarowania rzeczywistości? Na szczęście uroczyste zapewnienia, że najpóźniej w III kw. 2017 koniunktura przyspieszy, wyglądają tymczasem na wiarygodne. Kłopot w tym, że wcale nie muszą się zrealizować, gdyż na tym świecie nic z reguły nie idzie wedle planu.

Czy zatem mówimy o konkretnym ryzyku i nadchodzącej katastrofie? Tak bowiem prostoduszny czytelnik gotów odebrać kontrariański ogląd „pod światło”, badający każdy szew i szczegół na wytrzymałość – że to kliniczna mizantropia. Otóż nie. Sprawy wydają się iść, pomimo bardzo poważnych oporów we właściwą stronę. Nie zrealizowały się dramatyczne ostrzeżenia przed rozlaniem wojny na Bliskim Wschodzie, a Ukraina choć niewiele posunęła się w kierunku stabilizacji, to także nie pogrążyła się głębiej w odmętach wojny domowej. Wedle Gazety Gojskiej Putin już-już miał na nas napaść, a przynajmniej rozbić w puch rakietami z Kaliningradu, a tymczasem wciąż pozostaje w stanie wojny słownej i pogróżek z nieustraszonym tandemem Macierewicz-Waszczykowski, którym gorliwie pomagają giermkowie Misiewicz i Grey-Grygiełko. Jeden rzut oka na giermków wystarczy, aby podejrzewać, że za buńczuczną fasadą idą dziś wartkim strumieniem prawdziwe miliardy na broń, a reorganizacja armii podąża naprzód równie wartkim krokiem. Czyli powinniśmy się cieszyć, zwłaszcza po pospiesznych dymisjach różowych generałów Różańskiego i Gocuła? Otóż i tak i nie. Wszystko zależy od tego, jaki będzie tych działań właściwy cel końcowy.

Kolejna prowokacja Macierewicza wprawdzie przywodzi w pamięci listę Macierewicza, która tak naprawdę była listą Milczanowskiego agentów SB w rządzie i sejmie, który to skandal feldmarszałek w sejmie rozdmuchał… a koniec pamiętamy, ale dzisiejsza odsłona widomie odbywa się w atmosferze farsy. Żałosna próba powtórki z obalenia rządu Olszewskiego nie ma szans na powodzenie, bowiem całkowicie inne jest dziś otoczenie. Agent Bolek może wzywać do rewolucji do zdarcia gardła, niemniej efekty tego darcia będą żałosne, bowiem trudno z pozycji podstarzałego agenta ubecji powtórzyć akcję przeprowadzoną rękoma urzędującego prezydenta. I podobnie jest z tłumami wyznawców, koniecznych do każdego przewrotu jak woda w herbacie. Przedwczorajsze zastępy konfidentów polegały na wiernych tysiącach milicjantów i ormowców. Ale dziś, po upływie ćwierćwiecza mówić możemy jedynie o hałaśliwej grupie milicyjnych emerytów, bowiem zgodnie ze służbowym kalendarzem wszyscy co do jednego przebywają są dziś na hojnych emeryturach, wypłacanych co prawda nie z ZUSu, ale z funduszu emerytalnego mundurowych. Bo demokracja demokracją, socjalizm socjalizmem, a w realnym życiu PRL-bis emerytury sługom PRL wypłaca sprawdzona „swoja” biurokracja. Jedna dla pospólstwa, druga dla „swoich”. I wyłącznie o poziom tych emerytur tu chodzi, zresztą tego akurat wyjaśniać nie trzeba, kiedy pretekstem do okupacji sejmu stała się ustawa dezubekizacyjna, czyli właśnie obcięcie emerytur ubecji.

Dyrdymałki o „wolności prasy” spokojnie możesz włożyć między bajki, kiedy w KODziarskich zastępach maszerują milicjanci. Czy prowokacja z obalaniem „świętości” komuny, czyli zrywaniem epoletów Kiszczakowi i Jaruzelskiemu, wraz z jednoczesnym obcięciem emerytur była przemyślana i celowa? Postawmy pytanie odwrotne: a mogły te dwa jawnie konfrontacyjne wobec sierot po jaruzelu w rocznicę stanu wojennego posunięcia być przypadkowe? Skoro znamy odpowiedź, to chyba jasnym jest, że feldmarszałek robi co robi, podobnie zresztą jak poprzednim razem świadomie, tylko dziś w diametralnie odwrotnym celu. Akcja jeszcze się nie zakończyła, ale przynajmniej jedno jest pewne, tak jak za poprzedniego PRL demonstranci są dziś troskliwie skatalogowani i policzeni. Metody i zasady pozostały niezmienne, ale tymczasem technika mocno poszła naprzód, zatem mamy dziś nie tylko katalogi ze zdjęciami, ale także ich nowoczesną kartotekę elektroniczną, z siatką powiązań, numerami telefonów i pewnie także zapisami rozmów, w końcu to robi się automatycznie…

Naturalna wymiana pokoleń w rytm zmian politycznych tymczasem sprawiła, że następcy wczorajszych milicjantów zamienili się z poprzednikami rolami. Wczorajsi „opozycjoniści” są dziś „władzą”, a „demonstranci” pracują w urzędach, w tym w policji. I na odwrót: wczorajsi zomowcy z pałami i sikawkami spacerują dziś z Kijowskim na czele w cywilnych rolach „demonstrantów”. Coś jednak pozostało niezmiennego: położenie i rola MSW. Ma dziś odmłodzone i trochę odmienione kadry, ale niezmienne zadania do wykonania. Jeśli ktoś z nich poczuje zbyt wielką łączność uczuciową z „demonstrantami”, nawet jeśli to będą jego ciotki i wujkowie, to możesz być pewien/na, że szybko zmieni miejsce pracy. Bowiem policja czy milicja, cały aparat „bezpieczeństwa” jest nie od myślenia, ale od posłusznego wykonywania rozkazów władzy. Dobrze to rozumieją i pamiętają wczorajsi ormowcy. Ich następcy, podobnie jak poprzednicy, rękę podniesioną na władzę… wprawdzie już nie odrąbią, to na szczęście się zmieniło, ale z chęcią wykręcą, zakują w kajdanki, albo chociaż wstawią w ramach procesu dydaktycznego do nocnika. Taka robota.

Podobna dynamiczna sytuacja ma miejsce za oceanem, gdzie wbrew czarnowidztwom wybór Trumpa został pomimo szokujących wręcz zabiegów politycznych i medialnych ostatecznie potwierdzony. Na nic zdały się zabiegi fałszerskie niepocieszonego lobby Cilntonów i wszystko wskazuje na to, że 20 stycznia Trump złoży przysięgę i rozpocznie nowy okres w polityce światowej, zgodnie z bulwersującymi zapowiedziami bez wszechobecnych w ostatnim piętnastoleciu „regime change”, czyli zapoczątkuje zmniejszenie napięć i ryzyka. Wydawałoby się, że trudno o lepszy nastrój na święta. Giełdy przywitały Trumpa radosnym rajdem mikołajowym, odkładając na bok wszystkie lęki. Cóż zatem mnie tak niepokoi?

Odpowiem całkiem prosto. Od miesięcy twierdzę, że polska gospodarka i giełda może nie są najzdrowsze na świecie, ale są na tyle zdrowe, na ile nas dziś stać. Strategiczne uwarunkowania otoczenia nareszcie po dekadach niejasności i niepewności działają na naszą korzyść. Wystarczy przytoczyć przykład niewolniczego wręcz uzależnienia - i to po najwyższych w Europie cenach, przypominających haracz, albo kontrybucję – od rosyjskiego gazu i ropy, niemoc w zagranicznych kontaktach północ-południe itp. przykłady, aby dostrzec, że obiektywnie Polska odzyskuje właściwą pozycję regionalną. Niesie to ze sobą naturalne szanse i zyski, ale także i zagrożenia, bowiem nie ma nic na tym świecie za darmo.

Mówiąc poetyką kultowego songu epoki hippies wschodzi na horyzoncie złowrogi i posępny księżyc, wieszczący groźne wydarzenia. Nic pewnego, tylko zagęszczenie niewiadomych i ryzyk. Przypomnijmy nastrój Bad Moon, przełomu lat ‘60 i ‘70 ubiegłego wieku. Dzieci kwiaty, wojna w Wietnamie, a w Europie szaleje Baader Meinhof… Zaraz, zaraz – atak w Berlinie idealnie pasuje do tego wzorca, tak jakby znów modne stały się dzwony i kwieciste koszule. I znów centrum zamachowym Europy stały się Niemcy, dziś zjednoczone pod wodzą komunistki z Drezna. Prawdziwym centrum, gdyż trudno wyobrazić sobie bardziej centralne miejsce od ścisłego centrum Berlina, między Zoo, Ku-Damm i Gedachtniskirche, przed redakcją Berliner Morgenpost. Berlin – stolica Niemiec, Niemcy – centrum eurolandu, euroland rządzący Unią Europejską, Unia faktycznie rządząca całym kontynentem.

I w tym centralnym punkcie przypominający modus operandi Czerwonych Brygad zamach na kiermasz świąteczny, tuż przed kluczowymi świętami chrześcijaństwa… Aby nie dostrzec symbolicznego charakteru tego zamachu, trzeba być doprawdy niewidomym. W oczywisty sposób symbolicznym celem zamachu jest polityczne, gospodarcze i także duchowe centrum Europy, stąd centralny plac stolicy centralnego państwa oraz bestialsko zaatakowane religijne oraz kulturowe symbole naszej cywilizacji. Fakt, że następnego dnia do zamachu przyznała się rzekomo ISIS, nie ma żadnego praktycznie znaczenia, gdyż z jego przebiegu wyraźnie widać, że przeprowadzili go zawodowcy, nienawidzący nas i naszej cywilizacji. I pragnący nas o tym przekonująco poinformować, niekoniecznie w formie oficjalnej. Symbole i obrazy są wystarczająco dobitne i wymowne.

Powiesz, że to mógł być atak szaleńca, niezrównoważonego osobnika, zwyrodnialca z milionowej rzeszy „uchodźców”. Odpowiem ci otóż, że być może tak, być może nie, ale z reguły wariaci nie przeprowadzają drobiazgowo zaplanowanych zamachów, w których wyznaczono winowajcę zastępczego numer jeden, a nawet numer dwa, a prawdziwi sprawcy w centrum kilkumilionowego miasta z kilkoma milionami kamer rozpłynęli się tymczasem jak we mgle. Któż to był winowajca zastępczy? Kierowca Łukasz Urban, najwyraźniej nie realizujący planu – stąd musiał zginąć na ostatnim etapie. Ale nic straconego, bowiem od czegóż są „zgubione paszporty”? Po dobie gorączkowego śledztwa dowiadujemy się oto, że niemieccy śledczy „odkryli” w szoferce tunezyjski paszport. Czy tak długo go „szukali”, czy też tyle czasu potrzebowali, aby podjąć śmiałą decyzję o upublicznieniu tej wiadomości – odpowiedz sam.

Ja dodam tylko, że nic tu nie pasuje do rzeczywistości, gdyż jeśli znaleziono paszport, to nastąpiło to natychmiast po zajściu i doprawdy nic nie stało na przeszkodzie, aby zdjęcie z rysopisem rozesłać elektronicznie do wszystkich berlińskich radiowozów i telefonów policjantów jawnych i tajnych. Natychmiast. I jeszcze ogłosić to w telewizji. Zresztą już pierwszy ruch wystarczył do tego, aby ciekawscy redaktorzy Berliner Morgenpost, wyszedłszy gremialnie na plac przed biurem, poznali te informacje z pierwszej ręki od śledczych, albo z nasłuchu kanału policyjnego, a najpewniej i jedno i drugie. A jednak nic takiego nie miało miejsca, a wiadomość o paszporcie przeleżała w zamrażarce całą dobę… Przecież nie w celu ułatwienia pojmania Tunezyjczyka, który teoretycznie mógł nie być świadomy, że go zgubił. Ale uciekał, mając świadomość, że widziało go wielu świadków i zarejestrowało wiele kamer… Dlaczego zatem jego wizerunku dzielni policmajstrzy Makreli natychmiast nie rozpowszechnili? Bardzo dobre pytanie.

Że nastrój Bad Moon rising nas nie myli wiemy z całą pewnością stąd, że równolegle z zamachem w Berlinie przedświąteczny tydzień zaczął się złowieszczo także w Turcji. Zastrzelono tam na prominentnej wystawie międzypaństwowej w Ankarze Rosja oczami Turków ambasadora Rosji Kryłowa, nota bene człowieka bardzo zasłużonego dla kultury obu krajów. Całe zajście sfilmowali dokumentaliści Associated Press, przebywający na tej oficjalnej imprezie, służącej jako sztandarowe przedsięwzięcie ocieplenia stosunków rosyjsko-tureckich. Wcześniej tego dnia rosyjska Duma zatwierdziła do realizacji kontrakt gazowy oraz budowę TurkishStream, podpisany przed paru miesiącami przez Erdogana i Putina deal stulecia. Komuś ten deal bardzo, ale to bardzo się nie spodobał.

Wiemy, że decyzja Dumy była tylko formalnością, niemniej dopiero od tego momentu budowa po stronie tureckiej oraz na wodach międzynarodowych Morza Czarnego, zaplanowana w ekspresowym tempie na połowę 2017, czyli już za pół roku, może oficjalnie i faktycznie się rozpocząć. I tego samego dnia w przyjaznej stolicy Turcji ginie z ręki zbuntowanego policjanta z sił specjalnych ambasador Rosji, na otwarciu wystawy przyjaźni dwóch narodów! Że miejsce i brutalny, spektakularny, z beznamiętną szczegółowością transmitowany obraz z uroczystości wybrano nieprzypadkowo, chyba nie muszę przekonywać. A propos: przed czterema dekadami terrorystyczne bojówki panoszyły się także w Turcji…

Czyżbym sugerował, że powracamy do nastrojów i wydarzeń sprzed czterech dekad? - ciśnie ci się na usta. I słusznie, bo dokładnie to napisałem ostatnio, że mianowicie między innymi za sprawą wyborów prezydenckich w USA wracamy w te stare, wydawałoby się zapomniane już koleiny. Na taki, dość klarowny obraz naprowadziła nas reaktywacja OPEC i jego kluczowe znaczenie w pilnowaniu cen ropy, oczywiście ze wszystkimi zmianami historycznymi, które przeżyliśmy od tego czasu, nic bowiem nie powtarza się jako wierna kopia. I z tych rozważań wychynęły duchy przeszłości, Bad Moon tego okresu. Nie spodziewałem się, że ich odpowiedź będzie tak błyskawiczna i tak donośna – ale sam/a przyznasz, że trudno przeoczyć jej właściwy rodowód? Jej źródła tkwią bowiem w tych samych miejscach, co pamiętna aktywność Gladio. Sądząc z tych pierwszych, donośnych akordów, naprawdę wracamy do epoki lat ‘70, czas zatem otrzepać „dzwony” i książkę Daniele Ganser. Warto sobie przypomnieć, zwłaszcza że autor dorobił się tymczasem profesury, zatem jego „kontrowersyjne” ongiś odkrycia są dziś równie ustabilizowane, co stare wino.


Tekst stanowi wstęp bieżącej analizy Summa Summarum 52/16

© zezorro'10 dodajdo.com
blog comments powered by Disqus

muut