Go To Project Gutenberg

piątek, 23 czerwca 2017

Zwrot przez Pacyfik, czyli Mikron

-



Skoro wyjaśniły się nasze wątpliwości co do dalszego trwania Unii Europejskiej, możemy tymczasem rozejrzeć się po świecie, gdzie prowadzone jest tymczasem kilka poważnych rozgrywek na wielkiej szachownicy. My naturalnie ich z naszej lokalnej perspektywy nie możemy dostrzegać we właściwych proporcjach, karmieni starymi newsami o romansie nowoczesnego Ryśka i swawolnej Joanny. A tymczasem świat podąża w swoją stronę. Wydarzeniem dnia w Europie jest zwycięstwo Emanuela Macrona, ale i to w szerszej perspektywie ma znaczenie dość ograniczone. Owszem, zrealizował się plan globalistów pod wodzą Makreli, ale nie zmienia to sytuacji w znaczący sposób, ale paradoksalnie ją jedynie zaostrza.

Wysiłki włożone w „zwycięstwo demokracji” w drugim filarze EU wydaje się przyniosły zaplanowany efekt i pozorne uspokojenie po niedawnych paroksyzmach. Wprawdzie pół miliona „błędnie” rozesłanych dodatkowych kart wyborczych okazało się zaledwie wstępem do właściwego fałszowania, ale jakże wymownym! Zauważmy liczne rozproszone sygnały malwersacji oraz niezwykłe statystyki. W drugiej turze wyborów prezydenckich oddano rekordową ilość głosów nieważnych, które wybitni analitycy przypisują „dosypywaniu” do przezroczystych urn. Tymczasem ten zgoła kosmiczny wynik, mogący być wynikiem albo powszechnego odurzenia Francuzów, albo – do wyboru – matematycznie ścisłym dowodem bezczelnego szalbierstwa, wziął się po prostu z zapisów ordynacji wyborczej, która – podobnie jak nad Wisłą – jako nieważne kwalifikuje te bez zaznaczonego wyboru, albo z wyborem wielokrotnym. Jako że wybór był wybitnie prosty, polegający na najbardziej podstawowym wariancie binarnym: albo E albo M, z którym radzi sobie w codziennym życiu każdy debil, dokonujący bez trudu wyborów binarnych w rodzaju: jeść/nie jeść, iść/stać itp., trudno inaczej niż masową intoksykacją wyjaśnić oficjalny fakt, iż co dziesiąty wyborca nie mógł skutecznie takiego rudymentarnego procesu decyzyjnego przeprowadzić. Ale to tylko do czasu poznania mechanizmów ordynacji.

Wytłumaczenie rekordów nieważności francuskich wyborów drzemie bowiem w pozostałych kryteriach nieważności. Nieważne są karty uszkodzone i aby uczynić głos nieważnym wystarczyło uszkodzić kartę. Tłumaczy to fenomen epidemii uszkodzonych kart na Marynę, zaobserwowany już w etapie wstępnym, korespondencyjnym, bowiem karty z nazwiskiem Maryny docierały poprzecinane. W naszych pamiętnych wyborach samorządowych mieliśmy epidemię nieważności z powodu wielokrotnego wyboru, podobnej skali, co obecnie we Francji, ale użyto w nich jako oręża długopisów, we Francji natomiast nożyczek. Rozumiemy już mechanizm nieważności, działający na korzyść prawidłowego wybrańca, ale to przecie nie koniec, bowiem miało miejsce i dosypywanie w postaci dodatkowych kart i martwe dusze i zapewne jeszcze inne metody, wykorzystane w masowej, rozproszonej akcji dolnego szczebla, przeprowadzonej pod szczelną osłoną stanu wyjątkowego oraz świeżo mianowanego szefa MSW. Sygnałów o troskliwych przygotowaniach do kluczowych wyborów wszak nie brakowało. Ostatecznie „prawidłowy” wynik okupiono rekordem głosów nieważnych, ale także – co jeszcze wyraźniejsze – rekordowo niską frekwencją, co bardzo dziwi w obliczu niebywałej wręcz polaryzacji i społecznej mobilizacji. Wynikałby z tego wskaźnika, że brakujący dystans skrócono poprzez usunięcie sporej puli głosów na Marynę, co znajduje potwierdzenie w postaci kart wyborczych na wysypiskach. Tak więc dla „zwycięstwa demokracji” zaprzężono aż trzy mechanizmy jednocześnie, co dopiero umożliwiło pożądany wynik.

Symbolika inauguracji Macrona nie pozostawia wątpliwości co do jego planów i zamierzeń. Uzyskał on pono 66,06% głosów, imprezę zwycięstwa obstalował tygodnie wcześniej w Luwrze, gdzie paradował na tle szklanej piramidy, a przemówienie na oficjalnym zaprzysiężeniu zakończył hymnem unijnym, zamiast francuskiego. Wszystko w większym planie wydaje się jasne: od konsekwentnej drogi federalizacji Unii nie ma żadnego odwrotu. Przykładne pokonanie ostatniej nadziei nacjonalistów oraz „populistów” w drugiej rundzie zajadłej kampanii daje globalistom w Brukseli formalny mandat do dalszego scalania Unii wedle projektu europejskiego superpaństwa. Jednocześnie w obszarze psychologii społecznej pozwala na chwilowe pogrzebanie tak przerażającego dla eurokratury widma narodowych separatyzmów. We Francji populiści dostali porządne lanie, zatem można obwieścić ich zmierzch. Nie staną na drodze postępu, możemy wreszcie odetchnąć z ulgą. Europa w ciągu zaledwie dni wydaje się cofnęła ze skraju przepaści niewiadomej na ścieżkę prowadzącą ku świetlanej przyszłości. Nie stanowi bowiem tajemnicy że wybór Lepen oznaczałby przymusową destrukcję strefy euro, gdyż referendum w sprawie przywrócenia franka ma wielkie szanse powodzenia. Tak więc wraz z Francją cała Unia wydała się przed tygodniem pokonać grożącego jej śmiertelnego potwora nacjonalizmu. Ale czy aby na pewno?

Zachowanie rynków aż nadto dobitnie pokazuje, że nie ma żadnej euforii, a wręcz przeciwnie – jest stan „pewnej takiej nieśmiałości”, którą przywitały Macrona rynki finansowe. W oczekiwaniu na zaplanowane jego zwycięstwo zauważmy przez dwa ostatnie tygodnie euro i giełdy w Europie żyły nadzieją wygranej i pięły się radośnie w górę, a z chwilą ogłoszenia wyników zapał zgasł. Co więcej euro wyraźnie wraca do opisywanego przeze mnie długiego trendu osłabiania, co potwierdza jego fundamentalną słabość oraz pogłębianie się strukturalnych powodów jego kruchości. Macron nic w tym obrazie nie zmienia, wręcz przeciwnie: paradoksalnie ten stan cementuje, bowiem zadowolona z siebie eurokratura nie widzi żadnego dziś powodu do radykalnych kroków ratunkowych. Tak jak jest, jest dobrze, trzeba tylko żeby było jeszcze bardziej – co zapowiedział Macron, naprawę Francji i całej Unii przez obłąkaną „dalszą integrację”. Jak widzimy „integryści” w Unii wzięli górę, a przynajmniej w drugim kraju Unii, co oznacza w języku potocznym niezmąconą realizację planu budowy IV Rzeszy.

Bardzo sceptyczne co do powodzenia planów budowy superpaństwa na bazie euro są nie tylko rynki finansowe, ze swej natury cynicznie prawdomówne, ale także i sami bankierzy. Oto niejako na marginesie triumfu europejskich integrystów spod znaku Merkel i Schaublego wydarzyły się w ostatnim tygodniu dwa znaczące wydarzenia dla strefy euro. To że nie znalazły szerszego zainteresowania w oficjalnym obiegu nie zmienia nic w ich doniosłości. Pierwsze z nich to raport włoskiego regulatora finansowego, odpowiednika naszego KNF, w rozpaczliwym geście sprzeciwu wobec polityki ECB Draghiego proponującym sanację włoskich banków poprzez… powrót do liry. Nie mówimy już o wystąpieniach „populistycznych” polityków pokroju Beppe Grillo, ale o przedstawicielu ścisłego establishmentu finansowego. Otóż całkiem otwarcie mówi on dziś we Włoszech to, co w kampanii wyborczej głosiła Maryna Lepen: członkowie Unii poza twardym jądrem euro nie nadążają za gospodarczym tempem narzuconym przez niemieckie euro w ECB i coraz bardziej odstają, co musi skutkować ich wypadnięciem ze strefy euro. Więcej: obecnie wyjście z euro jest dla Włoch jedynym ratunkiem, a przynajmniej dla żywotności włoskiego systemu bankowego. Powtórzmy to, bo to ważne. Jeden z najważniejszych włoskich bankierów potwierdził właśnie to, co głoszę od lat, a co skądinąd widać w statystykach jak na dłoni – euro jako wspólna waluta dla całej Unii nie działa. Owszem, jest wygodne dla Niemiec, gdyż tak naprawdę jest kontynuacją deutschmarki, ale jest zabójcze dla organicznych procesów gospodarczych. Gdy Niemcy święcą obecnie triumfy w postaci rekordowych wyników i minimalnego bezrobocia peryferie euro, a nawet już coraz bliżej centrum systematycznie pogrążają się w marazmie i depresji, z chronicznie wysokim bezrobociem i wieczną stagnacją w gospodarce. Jedynym ratunkiem dla Włoch i Francji dla odzyskania wigoru byłoby wyrwanie się z przyciasnego gorsetu niemieckiego euro. I mówią to otwarcie urzędnicy z włoskiego nadzoru finansowego, nadzwyczaj nieskorzy do sensacji. Odgadnąć skąd taka u nich dziś niepoprawna politycznie zuchwałość dość łatwo. Owóż włoski banki nie tyle stoją na krawędzi bankructwa, co dawno ją przekroczyły i trzymają się kurczowo iluzji wypłacalności dzięki kroplówce ratunkowej z ECB w postaci tzw. Target2, czyli awaryjnego skupu rządowych obligacji. Bez tych zakupów nie byłoby dziś w rzymskiej kasie pieniędzy na wypłaty. Tajemnicą pozostaje jak długo można taką iluzję przedłużać, niemniej poza dyskusją jest już sam fakt. Jedynym wyjściem dla odzyskania płynności i konkurencyjności Włoch, a przy tym samym stabilności włoskich banków, jest powrót do liry. Nie ma już innego wyjścia, gdy każdy kolejny dzień przebywania w euro pogłębia uzależnienie od kroplówki ECB.


Tekst stanowi wstęp bieżącej analizy Summa Summarum 19/17

© zezorro'10 dodajdo.com
blog comments powered by Disqus

muut