Go To Project Gutenberg

poniedziałek, 28 sierpnia 2017

Big Mac Ron

-



Moje impresje dotyczące najnowszego wodza Francuzów Emmanuela Macrona znasz. Nazywam tego męża znacznie starszej żony Mikronem, gdyż oczekiwałem że grzecznie i karnie stanie u boku swej mentorki, wychowawczyni eurokołchozu Angeli Merkel. I potulnie będzie wykonywał jej instrukcje. Początki były bardzo obiecujące i wszystko wskazywało na to, że młode francuskie orły Makreli: Macron i Valls będą śpiewać z pruskiego klucza, ale wypadki potoczyły się zgoła odmiennie i praktyka wyraźnie nie pasuje do tej teorii. I tak media po początkowej euforii, dającej hojną ręką ambitnemu wodzowi ponad 60% poparcia, co samo w sobie jest w najnowszej polityce francuskiej ewenementem, oceniają dziś popularność nowego prezydenta na poniżej 40%, a w każdym razie poniżej poparcia wroga postępowców całego świata i jego zakały – Donalda Trumpa. Czymże naraził się Macron w swoich pierwszych miesiącach na urzędzie nietrudno odgadnąć, są to jego działania. I tak Macron rozczarował dosłownie wszystkich swoich sponsorów: i euroentuzjastów, dla których wydawał się niedoścignionym wzorcem europejskości, i młodych, wierzących w socjalistyczne obietnice, i w końcu także całą międzynarodówkę, bowiem Francja wydaje się wciąż kontynuować strategię gaullistowską, budującą własną, samodzielną pozycję geopolityczną Francji wprawdzie w zjednoczonej Europie, ale tak jakoś nie do końca niemieckiej i także nie do końca amerykańskiej.

Wypada przy okazji uczciwie przyznać, że rozczarowanie elektoratu Macrona przychodzi niezwykle łatwo, gdyż – co jasno wynika z cytowanych materiałów z radosną prostotą wyśmiewających naiwność wyborców – sztab wyborczy nowej partii En Marche poszedł po najmniejszej linii oporu, obiecując wedle klasycznej recepty wszystkim wszystko. Albo bardzo blisko tego niedoścignionego ideału. „Centrowa” partia lidera wychowanego pod skrzydłami socjalisty Hollanda odcięła się od obciachowych korzeni i „wybrała przyszłość”. Wedle zaleceń wodza była „transpartyjna”, czyli ponad partyjne podziały, słowem: postpolityczna, niczym polskie PSL „ludowca” dwojga nazwisk Kamysza. Jest też rzekomo „transnarodowa” w rozumieniu zarówno internacjonalistyczna, jak i w pewnym sensie patriotyczna, ale w odcieniu stricte lokalnym, czyli łącząca sprzeczności patriotyzmów narodowych z ideą ścisłej integracji europejskiej. Jeśli takie połączenie sprzeczności wydaje ci się karkołomne, jeśli w ogóle możliwe, to nie mylisz się, gdyż ta namiastka programu w swej istocie jest kpiną z podstaw politologii, a nawet zwyczajnego rozsądku, ale co na to począć, gdy En Marche z przytupem wybory zwyciężyło – wyraźnie dzięki chwytliwym, populistycznym hasłom „transpolitycznym”. Można nawet z przekąsem powiedzieć, że En Marche jest także transgender, bo gorliwie wspiera feminizm i inne lewicowe wynalazki, z ratowaniem planety przed globalnym ociepleniem, na boku otwarcie śmiejąc się z tych bzdur. Jednym słowem trans idealny, plastikowa postpolityka i wyborczy pragmatyzm w wersji turbo. Wszystko dla wszystkich – i nikt nas nie przegoni, taki to nowoczesny marsz!

Po wyborach rychło wyszły na jaw francuskie specialite de la maison, które – o zgrozo – Macron nie tyle kultywuje, co wręcz bezwstydnie promuje. Francja jest otóż niezłomnym członkiem NATO, ale z samodzielnym i wyraźnie odrębnym dowództwem, czyli krnąbrnie nie poddaje się amerykańskiemu dyktatowi. Podobnie w sprawach gospodarczych i finansowych Paryż tradycyjnie bryluje we wszystkich organizacjach międzynarodowych typu MFW, którego centrala nieprzypadkowo znajduje się w Paryżu właśnie. Z tych samych powodów pamiętna afera rozporkowa, rozpętana wokół Dominika Strauss-Kahna, poprzedniego szefa tej instytucji, w ekspresowym tempie wyniosła na jego fotel Krystynę Lagarde, byłą francuską minister finansów, skądinąd bliską znajomą pana Dominika. Jak pamiętamy prowokację zorganizowano w nowojorskim hotelu, a sprytny DSK prędko zorientowawszy się w czym rzecz, umykał tak szybko, że porzucił nawet swój telefon. Na nic się to zdało, bo aferę rozegrano wedle zaplanowanego scenariusza, a dziś, choć zarzuty dawno okazały się fałszywe, nikt ani myśli zapraszać Dominika do MFW. Pani Lagarde tymczasem w ubiegłym roku ostatecznie zamknęła proces o defraudację, łapownictwo i niewypełnienie obowiązków wprawdzie wyrokiem skazującym, ale sąd łaskawie powstrzymał się od wymierzenia kary, znalazł bowiem dowody, które przecie sam dopuścił, wyłącznie na najsłabszy zarzut. I tak pani Lagarde była wprawdzie umorusana w skandalu Bernarda Tapie, ale przecie tylko przez nieuwagę. Trudno nie dostrzec w opresji opiekuńczej ręki, która ją wyraźnie chroni. Wielka międzynarodowa rozgrywka z udziałem jankesów rozegrała się między dwoma postaciami z Francji, bo fundusz wprawdzie międzynarodowy, ale tradycyjnie obsadzany w dużej mierze ludźmi znad Sekwany. Taką wieloletnią ciągłość trudno uznać za przypadek.


Tekst stanowi wstęp bieżącej analizy Summa Summarum 33/17

© zezorro'10 dodajdo.com
blog comments powered by Disqus

muut