Go To Project Gutenberg

poniedziałek, 25 września 2017

Azerska pralnia

-


Swego czasu odkryliśmy w Panama Papers obok materiałów kompromitujących tureckiego sułtana Erdogana także smakowite kąski informacji na temat klanu azerskiego satrapy Alijewa. Wyciągnęliśmy stąd wniosek, że nieposkromieni dziennikarze śledczy niechybnie dobiorą mu się do skóry, a przynajmniej będą „docierać” do jego tajnych do tej pory koneksji. Wśród nich najważniejsze jak wiemy są koneksje finansowe, zatem trudno nie zauważyć, że jak tylko jakiś azjatycki albo inny satrapa, dotychczas kroczący w aureoli męża stanu i wiarygodnego przywódcy, stanie na drodze nieubłaganego postępu demokracji, zaraz wybucha jakaś afera korupcyjna, którą nieustraszeni dziennikarze przykładnie objaśniają maluczkim. Ta nowa moda zdążyła już obrosnąć w swoisty rytuał, a kolejne skandale przypominają następujące po sobie w regularnych odstępach odcinki medialnego serialu, niczym międzynarodowego Na Wspólnej, ale za to z lepszą obsadą i w dodatku ze stricte szpiegowskim scenariuszem, którego nie wymyśliłby żaden literat. Ponadto wszystkie przecieki i skandale na grube miliony i miliardy, wraz z całym szpiegowskim sztafażem, okazują się z reguły w odróżnieniu od telewizyjnego serialu prawdziwe, zatem narzekać na medialny materiał nijak nie można. Wybór między telewizyjną szmirą dla półgłówków, a pełnokrwistą, sensacyjną prawdą, w dodatku aktualną i gorącą, jest przecie oczywisty.

Po lipcowym zamachu stanu w Turcji w 2016 wiadomo było, że wahający się dotychczas między rolą południowego zwornika NATO oraz regionalnego mocarstwa Erdogan wybrał tę drugą – i zaczął na potęgę bisurmanić się z kremlowskim czekistą, czekającym tylko na taką okazję. Wiele wskazuje zresztą na to, że Putin nie tyle na tę okazję bezczynnie czekał, co ją aktywnie współtworzył. Trudno zresztą mu się w tym dziwić, skoro już raz zdecydował się po pamiętnym odstąpieniu bez słowa krytyki pola Amerykanom z ich operacją libijską, na którą Rosja dała ciche przyzwolenie w RB ONZ, zablokować dalsze postępy kolorowych rewolucji na Bliskim Wschodzie w Syrii. Obecnie po przełamaniu kilkuletniego oblężenia Deir Azzur nad Eufratem siły rządowej SAA gromią niedobitki najemników ISIS i następuje okres chwilowego przejaśnienia, tym ważniejsze zatem stają się zabiegi dyplomatyczne i wojna propagandowa.

Dowódcy ISIS ewakuują się tymczasem w pośpiechu drogą powietrzną, korzystając z niewątpliwie humanitarnej pomocy Pentagonu, a gros najemników z rodzinami ląduje przy tej okazji w autobusowym konwoju na pustyni, na swoistej ziemi niczyjej pomiędzy licznymi wojującymi stronami. W którą stronę nie skręcą, napotkają wrogów, a zorganizowany konwój na pustkowiu, nawet gdyby porzucili broń, z oczywistych powodów potraktowany zostanie jako kombatanci, bowiem od paru ładnych lat nikt już nie organizuje obozów harcerskich w Syrii. Takie to rodzajowe obrazki towarzyszą wykurzaniu niedobitków Daesh, ale to wcale nie ostatnie akcenty tragikomiczne.

Decyzję Erdogana zbliżenia z Rosją niewątpliwie przyspieszyło i ugruntowało amerykańskie wsparcie dla Kurdów z YPG, otwarcie zabiegających w Syrii już nie tyle o autonomię, co o utworzenie Kurdystanu. W tych politycznych usiłowaniach wspierają ich ostatnio całkiem otwarcie obok amerykańskich wojskowych Saudowie oraz Izrael. Projekt PNAC Which way to Persia wydaje się tymczasem przeobraził z hasła „Assad musi odejść” na „niepodległy Kurdystan”, co i na jedno z ich punktu widzenia wychodzi. Nie po to tysiące Kurdów walczyło z islamistami, aby teraz grzecznie złożyć broń, pytając na dodatek zagranicznych sojuszników co mogą zrobić na swojej ziemi. Mieli to w planach od dawna, zatem ochoczo przystąpili do działania, ogłaszając zarówno w Syrii, jak i przyległej partii Iraku narodowe referendum dot. niepodległości Kurdystanu. Reakcję rządów w Bagdadzie oraz Damaszku łatwo było przewidzieć – i była ona dokładnie ta sama, co centralnego hiszpańskiego rządu Rahoja na ustawę parlamentu w Barcelonie, postanawiającego właśnie referendum ws. autonomii Katalonii. Taka dziś na świecie zapanowała moda na referenda i niepodległość i jak widzisz wcale nie tak odległa, jak by mogło się wydawać, bo dotyczy środka Unii Europejskiej, zresztą organicznych powiązań okolic Turcji z naszym regionem za moment odkryjesz więcej – i z tychże powodów nimi się interesujemy.

Erdogan z punktu widzenia bezpieczeństwa strategicznego Turcji wybrał chyba właściwie, skoro największe jego zagrożenie: niepodległy Kurdystan staje się w Syrii faktem. Dla Putina Kurdystan jest obojętny, ale za cenę przyjaźni z Erdoganem pomoże mu to zagrożenie powstrzymać. Zwłaszcza gdy równolegle z geopolityczną układanką Turcji w regionie, widomie spadającą z klasy przykładnych demokracji do antydemokratycznych dyktatur, Putin załatwi swój największy problem eksportowy, a mianowicie południowe szlaki eksportowe swoich węglowodorów do Europy. Sztandarowym przykładem tego wspólnego zainteresowania jest gazociąg South Stream, przeobrażony natychmiast po wolcie Erdogana w Turkish Stream. Współpraca Erdogana z Putinem wygląda na zgodną, gazociąg wszedł z budową w strefę turecką, a obecnie Moskwa pieczętuje praktyczną przyjaźń z Ankarą zakupem przez tę ostatnią systemu antyrakietowego S-400, tego samego, który Rosjanie rozlokowali w kilku punktach Syrii, stanowiącego trzon ich ochrony powietrznej.

To wiadomość dosłownie z ostatniej chwili, pieczętująca znany nam od roku zwrot Erdogana w stronę Moskwy. Czyż może zatem dziwić, że sułtan Erdogan przedzierzgnął się ostatnio w mediach z takiego trochę autorytarnego, ale zawsze demokraty, w pełną gębą dyktatora? Przy okazji tych przemian jak pamiętamy nieustraszeni dziennikarze odkryli na ten przykład że flota syna dyktatora Bilala Erdogana, przez parę lat wożąca nielegalną ropę ISIS cysternami przez całą Syrię do Turcji, a stamtąd drogą morską dalej w świat, opiera się na tankowcach zakupionych od azerskiego potentata naftowego, który zresztą przy okazji geopolitycznych przemian w regionie – i to na osobistą prośbę i za zgodą Erdogana – przyjął nowe tureckie nazwisko i obywatelstwo.

Coś się dzieje w tureckiej ropie, obok tureckiego gazu, organicznie powiązanego z rosyjskim. Azerski gaz i ropa wprawdzie z rosyjskimi teoretycznie konkurują, ale z historii i geografii wiadomo, że tradycyjna przyjaźń azersko-rosyjska ufundowana jest na rosyjskich rurociągach, pobudowanych w Baku za czasów świetlanego komunizmu, jeszcze za Stalina. Na marginesie warto przypomnieć, że Józef Dżugaszwili ps. Stalin wprawdzie urodził się w gruzińskim Gori, ale swoją bandycką sławę rabusia banków zdobył w młodzieńczych latach w Baku, dokąd płynęło złoto za ropę, np. od Standard Oil, gdzie Stalin także pracował. Tak więc zanim przybył w pancernym pociągu z Genewy z wodzem rewolucji Włodzimierzem Eljaszewiczem ps. Lenin otrzaskany był już wszechstronnie i w międzynarodowych finansach, bankowości, jak i w ropie w szczególności. Rurociągi z Baku położone w szczytowym Sojuzie, a twórczo kontynuowane obecnie przez Putina w jego strategii bezpieczeństwa narodowego, pełnią rolę usługową, podporządkowaną Moskwie, a zadbał o to już sam Stalin. Rosja może z kaspijskiej ropy korzystać, albo i nie, ale w żadnym razie nie pozwoli z niej korzystać swoim wrogom – oto na czym polega jej strategia geopolityczna w regionie, na zaporowym wecie. W takich okolicznościach topograficzno-geopolitycznych nie może zatem dziwić obecna bliska zażyłość w trójkącie Rosja-Turcja-Azerbejdżan. O ile przed zwrotem Erdogana w kierunku Moskwy zarówno przyjaźń azersko-turecka, jak i azersko-rosyjska, choć z okresowymi wahaniami, kwitła, to obecnie dodatkowo powiązana jest równoległym węzłem turecko-rosyjskim, który to wszystko strategicznie spaja.


Tekst stanowi wstęp bieżącej analizy Summa Summarum 37/17

© zezorro'10 dodajdo.com
blog comments powered by Disqus

muut