Go To Project Gutenberg

wtorek, 17 października 2017

Żegnaj Makrelo

-

To śpiewają chłopcy z naszego puebla, jutro o świcie idziemy w świat. Głód wypędza nas z tego pustego stepu...

To początek pamiętnej politpoprawnej, socjalistycznej ballady z zamierzchłego komunizmu, wyprodukowanej przez szansonistów z Tercetu egzotycznego, opiewającej ciężką dolę meksykańskiego chłopa, przymuszonego do emigracji za chlebem. Ewidentnie wywodzi się ona ze świetlanych czasów Stalina, bo i temat społecznie poprawny, i muzyczny warsztat tercetu nosi wciąż charakterystyczne cechy przedwojennych mistrzów, ze śpiewnym „ł” na czele. Wrażliwy społecznie temat głodu i bezrobocia w dalekim Meksyku, niewątpliwie dla zatarcia właściwego zamówienia cenzury, ulokowano w tęsknej balladzie w oprawie sentymentalnej, miłosnej. Że niby chłopcy z puebla nie piszą listów do swych narzeczonych, skutecznie porwani przez bezlitosny świat, ale łatwo dostrzec za tym prawdziwy, dydaktyczny przekaz nowej pieśni ludowej. Bo przecież z nowej „ludowej ojczyzny” nikt nie emigrował za chlebem.

Szansoniści taktownie nie dopowiadają, że za komuny tak naprawdę żadnej emigracji nie było, poza stricte polityczną, pieczołowicie sterowaną przez SB, a służącą w praktyce – jak niezbicie wynika z akt IPN – głównie do higienicznego i humanitarnego eksportu niechcianych dysydentów w rytm kolejnych „odwilży”. Był z tego dodatkowy, poza całkowitą dominacją opozycji, zysk. Otóż jak wiemy obecnie z archiwów podstawowym kanałem zagranicznej infiltracji wywiadu PRL były sterowane odgórnie emigracyjne czystki opozycji. Wśród tysięcy emigrantów łatwo było ukryć swoją agenturę tym bardziej, że paszport naprawdę wydawała, a przynajmniej obowiązkowo na jego wydanie zezwalała SB. Chcecie wyjechać? No to musicie obywatelu podpisać lojalkę. Dla dobra socjalistycznej ojczyzny. Chyba nie myślicie, że ona pozwoli wam uciec i siać na świecie antypolski zamęt z imperialistami? Tak więc sami rozumiecie – musicie podpisać, jako gwarancję bezpieczeństwa…

A jak doskonale pasowało to do narracji z drugiej strony Żelaznej Kurtyny! Każdy uciekinier był przecie z samej definicji „dysydentem”, a stąd prosta droga na emigracyjne salony, pod skrzydłami zachodnich wywiadów naturalnie, które tylko czekały na takie łakome kąski, mając ciężki orzech do zgryzienia z plasowaniem swojej agentury w PRL. Z kolei oczywistym i naturalnym kanałem infiltracji zachodnich wywiadów w PRL był ten sam strumień emigracji, już to z powodu kontaktów z polonią na świecie, już to z troskliwej opieki kontrwywiadowczej w PRL wszystkich zagranicznych gości. Emigranci przyjeżdżający do Polski byli zatem bardzo pożądanym z drugiej strony obiektem werbunku. I tak polska emigracja, czyli biura paszportowe, były faktycznym centrum pracy wywiadu i kontrwywiadu zarazem, tamże bowiem rozgrywały się wszystkie wywiadowcze boje. Naturalnie rozgrywało się to wszystko w sposób zaplanowany i jak łatwo zauważyć fundamentalnym elementem całego mechanizmu była drobiazgowa kontrola paszportowa polskiej migracji. Wśród niej – i właściwie tylko wśród niej – rozegrały się wszystkie istotne rozgrywki międzynarodowe, a przyczynę tego właśnie odkryliśmy: totalna kontrola ruchu granicznego. Oczywiście szansoniści z Tercetu egzotycznego dobierali swe egzotyczne tematy możliwie daleko od opisanego sedna totalniackiej kontroli, ale przecie nietrudno dostrzec prawdziwy powód migracyjnej dysproporcji między Jose oraz Ziutkiem, między dalekim pueblem oraz bliską wsią. Z peubla wyjeżdżało się otóż bez paszportu, a co w PRL było niemożliwe.

Dotarliśmy oto do właściwego sedna oczekiwanego pożegnania z Makrelą: masowej migracji „uchodźców”, narzuconej Europie przez autokratyczną cesarzową, surową wychowawczynię europejskich narodów peryferyjnych, która nawet nie dopuszcza myśli, że mogą one mieć własne zdanie na temat suwerennej polityki demograficznej, migracyjnej i wewnętrznej. I tak, dzięki zaproszeniu z Berlina, wspartemu rażącą impotencją krajów tranzytowych, na przykład Włoch i Grecji, od dwóch lat do centrum Europy wlały się miliony ekonomicznych migrantów z południa, z czego co najmniej połowa z Afryki, co bezspornie widać na pierwszy już rzut oka na europejskich ulicach. To obserwacja kolorystyczna i socjologiczna, a nie rasistowska – jak przekonują tymczasem lewackie media z Berlina – drogi watsonie. Pies owóż jaki jest każdy widzi: jamnik, wyżeł, doberman – by wymienić niemieckie – albo po prostu: kundel. Czy to rasistowska klasyfikacja? Być może, ale prawdziwa, użyteczna i nawet prawna. Tymczasem oficjalnie media od samego początku wielkiej akcji mówiły zgodnym chórem wujów o „uchodźcach”, czyli ludziach korzystających z ochrony międzynarodowej konwencji o ochronie uchodźców Narodów Zjednoczonych, której właściwie wszystkie kraje cywilizowane są stronami, upierając się że jamnik to jest nie-wyżeł, a najlepszy ze wszystkich jest „rasowy kundel”, czyli pies „wielorasowy”.

Warto przypomnieć, że narracja ta pokutowała w polskim mediach aż do faktycznego rozruchu gabinetu Beaty Szydło, który dołączył do zdecydowanych działań węgierskiego premiera Wiktora Orbana, od pierwszego dnia najazdu na budapeszteńskim dworcu Keleti, nieprzypadkowo znajdującym się na głównym szlaku bałkańskim, boć to w końcu kluczowa stacja historycznego Orient Expressu. Jak pamiętamy setki tysięcy opalonych migrantów runęły tam w zorganizowanych transportach ze Stambułu, końcowej stacji tego szlaku, zarządzanej przez szczerego demokratę, sułtana odnowiciela imperium ottomańskiego Erdogana. Nic dziwnego zatem, że znający historię oraz geografię turystyczną Bałkanów Orban w lot pojął w czym rzecz, nazywając najazd kolejną muzułmańską inwazją Turków na Europę. Że Polska w końcu porzuciła deklaracje poprzedniej premier Ewy Kopaczki przyjmowania kontyngentów „uchodźców” także nie powinno nas zaskakiwać, co najwyżej powolność i powściągliwość w zbliżeniu z Węgrami. W końcu odbyło się ono w 333 rocznicę bitwy pod Wiedniem, gdzie polski król Jan Sobieski dosłownie uratował cesarstwo Austrowięgier {przodków Orbana} i całą Europę przed tureckim jasyrem.

Po co o tych niby oczywistych sprawach przypominam? Owóż nie bez powodu, choćby na przykładzie tęsknej ballady. W niej Jose za chlebem emigruje w dalekie strony, nie pisząc listów do narzeczonej. A dziś niby wszystko na świecie się zmieniło, ale zasady masowej migracji ekonomicznej wydają się niezmienne. Czarni najeźdźcy Europy także nie piszą dziś listów, ale to dość oczywiste, gdy każdy z nich ma w kieszeni smartfona z internetem, z powodu którego, a ściślej jego braku bądź ograniczeń zdążyło już w ramach historycznej akcji przesiedleńczej spłonąć kilka ośrodków dla uchodźców. Może tego nie wiesz, ale w Europie działają tysiące takowych, a spore nakłady inwestycyjne poczyniła w nich przed kilku laty sama cesarzowa Makrela. Trudno zatem już choćby z tego inwestycyjnego powodu udawać najazdu na Europę za dopust boży lub inną plagę, a nie wynik skoordynowanych działań. Zresztą porażająca niemoc straży granicznej choćby Włoch i Grecji, które z racji elementarnej geografii stanowią pierwszą przystań dla masowej, nielegalnej imigracji, mówi nam o politycznej decyzji podjętej w centrali wszystko.

Zarówno Włochy, jak i tym bardziej Grecja, znajdująca się pod faktycznym zarządem komisarycznym min. finansów Rzeszy – przepraszam, Bundesrepubliki – Schaublego, ani śmią pisnąć cokolwiek przeciw rozkazom płynącym z Berlina. W końcu Bundesbank jest ich wprost lub pośrednio największym wierzycielem, gwarantującym wypłacalność ich monstrualnego długu w postaci rządowych obligacji. To z tego i tylko z tego powodu największym instytucjonalnym graczem w niedawnym ratowaniu włoskich banków był właśnie Bundesbank. Coś na ten temat wie ojciec chrzestny całej operacji, wcześniej łamiącej rzekomo zasady pomocy publicznej, a później już zupełnie niewinnej, Mario Draghi, niedawny minister włoskich finansów, a dziś prezesujący Europejskiemu Bankowi Centralnemu… Kiedy zatem Berlin mówi włoskim i greckim pogranicznikom aby nie zatapiali, ani nie zawracali łodzi z migrantami na Morzu Śródziemnym, ci w te dyrdy wykonują polecenia, a nawet holują „uchodźców” do swoich portów, nazywając to „akcjami ratunkowymi rozbitków”, choć każde włoskie i greckie dziecko widzi i wie, że to nic innego, jak masowy szmugiel ludzi. W dodatku pod urzędowym parasolem straży przybrzeżnej i marynarki, udającej że nic wielkiego się nie dzieje. Czy taki uparty ciąg porażającej indolencji może być wynikiem przypadku? Sam/a sobie odpowiedz.


Tekst stanowi wstęp bieżącej analizy Summa Summarum 39/17

© zezorro'10 dodajdo.com
blog comments powered by Disqus

muut